wtorek, 18 października 2016

Rozdział 1: Rozdarcie

– Ta wysokość powinna być odpowiednia, nie sądzisz?! – krzyknął Ron, poprawiając się na swojej miotle.
– Tak, myślę, że jest w porządku! – odparł Harry, ściskając mocniej rączkę Błyskawicy.
Wznieśli się wysoko nad ziemię i czekali na sygnał gwizdka, który pozwoliłby im rozpocząć trening.  Pogoda wcale nie pomagała w realizacji planów. Silny wiatr dmuchał w chłopaków niemiłosiernie, jakby chciał za wszelką cenę zrzucić ich z mioteł. Za sojusznika obrał sobie ciemne, burzowe chmury, które niebezpiecznie zawisły  nad ich głowami.
– Harry! Ron! Lepiej wróćcie na dół, zaraz zacznie padać! – zawołała Hermiona. Znajdowała się tuż pod nimi w ogródku Weasleyów. Jako jedyna użyła na sobie zaklęcia Sonorus, w efekcie wydawało się, że mówiła przez megafon. Włosy dziewczyny były targane przez silne podmuchy wichury, aby jakoś temu zaradzić powierzchownie zakryła je rękami. W zaciśniętej dłoni trzymała gwizdek.
– Jeszcze nawet nie zaczęliśmy! – zaprotestował Ron, próbując przekrzyczeć wycie wiatru.
– Może lepiej jej posłuchajmy, już zaczyna padać! –  Harry wyciągnął przed siebie dłoń. Widniało na niej kilka kropel.
– Chyba żartujesz?! Musimy dać z siebie wszystko! Puchar Quidditcha od tego zależy! – ciągnął dalej rudzielec. Jego oczy aż błyszczały od determinacji.
– Poćwiczymy w Hogwarcie, w tych warunkach trening nie ma sensu! – zaoponował Harry. Nie czuł się na tyle dobrze, aby kontynuować ćwiczenia. Spojrzał niepewnie na Norę. Sprawiała wrażenie niestabilnej, jakby zaraz miała się przewrócić. Budynek okazał się jednak tak skonstruowany, aby utrzymać pion. Harry od zawsze podejrzewał, że to sprawka jakiegoś zaklęcia.
– Stary, daj spokój, tylko kilka odbić! – dobiegł do jego uszu błagalny ton Rona. Harry westchnął z rezygnacją. Nie miał wyboru.
– Accio kafel!  – Wymówił zaklęcie głośno i wyraźnie. Po chwili trzymał już w ręce piłkę potrzebną do gry. Nagle zawrócił, oddalając się na wiele metrów od Rona. Gdy stwierdził, że znajduje się odpowiednio daleko, wyrównał lot i spojrzał ponownie w stronę obrońcy.
– Uważajcie, żeby nie wyjść poza bariery ochronne! – uprzedziła ich przyjaciółka z nutą obawy w głosie. Natychmiast schowała się pod mały, drewniany daszek, ten miał swoje miejsce nad drzwiami wejściowymi do Nory. Ciemnoszare chmury szybko zaczęły spuszczać wielkie krople deszczu, masakrując nimi każdego bez wyjątku. Ubrania Harry’ego w momencie nasiąkły wodą, on sam poczuł, jak robi mu się coraz zimniej. Ignorując nieprzyjemny chłód, przylgnął bardziej do miotły. Musiał być ostrożny, trzymał się tylko jedną ręką Błyskawicy, drugą zaś przycisnął mocno do piersi kafla. Natychmiast ruszył, w sekundę nabierając oszałamiającej prędkości. Na skutek tego zimne powietrze stało się jeszcze bardziej dokuczliwe. Gdy Harry stwierdził, że nadszedł odpowiedni moment na strzał, wziął silny zamach i rzucił piłką najmocniej jak tylko potrafił.
– Ronaldzie Weasley! Natychmiast wracaj do domu! Jak możesz być tak nieodpowiedzialny?! – zawołała pani Weasley, a jej wzburzony ton rozniósł się po całej okolicy, przerywając na moment odgłos spadających kropel deszczu. Posłużyła się tym samym czarem, który wcześniej zastosowała Hermiona. Wrzask źle wpłynął na koncentrację Rona, w konsekwencji przepuścił nadlatujący okrągły obiekt. Na dodatek chłopak prawie spadł ze swojej miotły. Starsza kobieta o rudych włosach, stała przy Hermionie z rękami założonymi na biodrach.
– W tej chwili! – warknęła ostrzegawczo, gdy zauważyła, że jej syn ma pewne obiekcje.
Harry zobaczył, jak Ron mierzy swą matkę wściekłym spojrzeniem. Po chwili zauważył również, że pomału obniża lot. Czując wielką ulgę, poszedł w ślady przyjaciela.


**

– Kto by pomyślał, żeby latać w taką pogodę! – Pani Weasley z trzaskiem położyła garnek na rozgrzanym piecu. – Oczywiście, kochanie, ciebie nie winię – odwróciła się i spojrzała z uśmiechem na Harry’ego.
– Musimy być w formie. W tym roku też zamierzamy zdobyć pierwsze miejsce w quidditchu! – zaperzył się Ron. Podszedł do stołu i wziął sobie z koszyka jabłko, drugie rzucił do Harry’ego.
– To nie powód, by wykorzystywać w ten sposób Harry’ego! Spójrz, jest cały mokry! – gniewnie zmarszczyła brwi, po czym ze zniecierpliwieniem machnęła różdżką.
– Pani Weasley, to naprawdę nie jest konieczne, poradzę sobie. – Harry wyciągnął ręce do przodu w geście sprzeciwu, widząc jak matka Rona podchodzi do niego z czystym ręcznikiem.
– Jego włosy, są w kompletnym nieładzie! – kontynuowała, wycierając mu gęstą czuprynę, tym samym nic nie robiąc sobie z jego protestu.
– A to ci nowość – odparł Ron, przewracając oczami. Następnie usłyszeć można było charakterystyczny odgłos, który sygnalizował, że Weasley wgryzł się w swoje jabłko.
– Idź się przebrać, kochanie, nie chciałabym, abyś się przeziębił dzień przed wyjazdem do Hogwartu  – powiedziała ciepło do Harry’ego i kilka razy przejechała dłonią po jego głowie, najwyraźniej nie całkiem przyjmowała do wiadomości swoją porażkę, którą niewątpliwie poniosła, próbując ułożyć chłopakowi fryzurę.
  Tak, jakbym ja był suchy – warknął Ron z wyrzutem. – Chodź do mojego pokoju, rozegramy nową partię szachów – zaproponował ponuro, wybawiając kolegę z objęć swojej nadopiekuńczej matki. W odwecie kobieta posłała synowi piorunujące spojrzenie.

**

Harry zamknął za sobą drzwi pokoju. Swe kroki natychmiast skierował do łóżka. Ciężko na nim usiadł, po czym zdjął swoje okrągłe okulary, które zaczęły mu się wżynać w nos, tworząc na nim delikatne odgniecenia. Przetarł dłońmi zmęczoną twarz, głośno westchnął i ułożył się na pościeli. Zdołał wreszcie uwolnić się od Rona. Nadgorliwy przyjaciel nieprzerwanie męczył go sprawami związanymi z quidditchem. Potrafił rozmawiać tylko o tym. Harry domyślał się, że Ron próbuje w ten sposób zająć czymś głowę, aby nie myśleć o smutnej rzeczywistości. Dla niego wojna wciąż była tematem tabu i jakiekolwiek rozmowy o niej szybko zostawały przez niego ucinane.
Harry zamknął oczy i przewrócił się na bok. Czuł kompletne wyczerpanie. Koszmary okazały się jego głównym dręczycielem, który bezlitośnie nawiedzał go w środku nocy. Ten stan trwał już od kilku lat, więc zdążył się do tego przyzwyczaić, jednak w pewnym momencie nieprzyjemne sny tak bardzo się nasiliły, że nie mógł nawet na moment zmrużyć oka. Tylko w ciągu dnia miał chwilę wytchnienia. Niestety tylko pozornie.  Wesleyowie stale chcieli mieć go na oku, jakby był kilkuletnim dzieckiem. Mimo wszystko, przestał zwracać na to uwagę. Wiedział, że ta rodzina również przechodzi ciężkie chwile. Poza tym wzięli go pod swój dach, narażając tym samym własne życie.
Jego jedynym pocieszeniem okazała się myśl, że wkrótce znajdzie się w Hogwarcie. Zimne mury zamku zawsze w jakiś dziwny sposób działały na niego uspokajająco. Martwił go tylko jeden bolesny fakt – to jego ostatni rok. Co potem? Nie miał pojęcia. Niepokój coraz częściej przejmował nad nim kontrolę. Czasem Harry zupełnie nie był w stanie na niczym się skupić. Walczył z ogromną presją, bo na zewnątrz czyhał wróg , z którym prędzej czy później musiał się zmierzyć. Nie bardzo wierzył w swoje zwycięstwo, dobrze wiedział, że tym razem nie pójdzie mu tak łatwo. Voldemort w końcu odzyskał siły. Co mógł tak naprawdę zdziałać zwykły siedemnastolatek? Desperacko trzymał się jedynego planu, chciał zniszczyć wszystkie horkruksy, ale nie miał bladego pojęcia, gdzie ich w ogóle
szukać. O ironio, faktycznie czuł się jak zagubione dziecko. Bez pomocy innych nie był w stanie nic zrobić. Cały magiczny świat liczył na niego, niestety on wciąż błądził we mgle, która z dnia na dzień robiła się coraz gęstsza.  Nie wiedział, gdzie się udać i od czego zacząć. Nazwano go przecież bohaterem, choć w sumie niczego konkretnego nie dokonał, by sobie na ten tytuł zasłużyć. Owszem, kilka razy opóźnił nadejście Voldemorta, jednak ciągle towarzyszyła mu świadomość, że była to kwestia czaru obronnego. W końcu matka oddała za niego życie. Gdyby nie jej poświęcenie, najpewniej już by nie żył. Teraz, w momencie ukończenia siedemnastu lat, stał się zwykłym, niczym nieróżniącym się od reszty, chłopakiem.
Nakrył na siebie szczelnie kołdrę, miał wielką nadzieję na spokojny sen. Już nawet go nie obchodziło, że wciąż ma na sobie ubrania.
– Harry, wstań, jest już szósta, musimy się szykować! – usłyszał natarczywe wołanie Hermiony, a w następnej chwili poczuł mocne szturchnięcia. Otworzył leniwie powieki. Delikatnie zamazana twarz przyjaciółki, ukazała się jego oczom.
– Coś się stało? – spytał ospałym głosem, wyczuwając, że jest zdenerwowana. Przeciągnął się na łóżku, aby wyprostować zastałe kości.
– Nie, po prostu trochę się przestraszyłam, nie mogłam cię dobudzić, śpisz od wczoraj jak zabity – odparła nieco zawstydzona, odsłaniając brązowe zasłony przy oknie. W pomieszczeniu zrobiło się nieco jaśniej. Harry nałożył na nos okulary, dzięki czemu mógł zobaczyć wyraźnie umęczoną twarz przyjaciółki. Miała głębokie cienie pod oczami, a cała buzia wydawała się trochę spuchnięta.
– Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził nieco żartobliwym tonem, przechodząc do pozycji siedzącej. Hermiona głośno wypuściła powietrze i spuściła wzrok. Po chwili usiadła na krześle przy biurku, na którym stała pusta klatka Hedwigi. Niepewnie spojrzała Harry’emu w oczy i delikatnie zagryzła dolną wargę.
– Wszystko w porządku? –  teraz zdawał się bardzo zmartwiony. Hermiona zaczęła pocierać ręce ze zdenerwowania, cały czas usilnie unikała kontaktu wzrokowego. Kilka razy poruszyła niemo ustami, jakby chciała coś powiedzieć .
– Zejdź na dół, jak będziesz już gotowy. Kiedy tylko pani Weasley spakuje nam jedzenie na drogę, opuszczamy ten dom – powiedziała w końcu ze słabym uśmiechem, po czym opuściła pokój, zostawiając go samego.

**

Harry zszedł do kuchni niosąc za sobą swój kufer. Ron wraz z Hermioną już zasiadali przy stole. Mówili półszeptem, wydawało się, że o coś się kłócą. Gdy tylko go zobaczyli, przerwali wspólną dyskusję.
– Harry, jesteś już! – Hermiona niezgrabnie zagrała zaskoczenie, udając, że zaledwie przed chwilą go ujrzała. – Siadaj, mamy jeszcze trochę czasu – wskazała miejsce obok siebie.
– O czym tak zawzięcie rozmawialiście? – spytał Harry, lecz w sumie w ogóle nie był tym zainteresowany. Hermiona i Ron popatrzyli na siebie, jakby nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Oboje sztucznie się zaśmiali.
– W sumie to o niczym konkretnym – Hermiona odpowiedziała wyraźnie speszona, odgarniając z twarzy swoje długie, kręcone włosy. – Upewniłeś się czy czegoś nie zostawiłeś? – dopytywała się, chcąc najwyraźniej szybko zmienić temat.
– Tak, prócz Hedwigi, mam wszystko – stwierdził, obracając się na krześle i spoglądając na pustą klatkę, przyczepioną do bagażu.
– Pewnie jest już w Hogwarcie, cwaniara – odparł z chytrym uśmiechem Ron i chwycił za kubek z ciepłą, obficie parującą herbatą.
– Zapewne masz rację. – Harry oparł się o stół i spojrzał w stronę przyjaciela. – Gdzie twoja mama? – teraz rozglądał się po kuchni w poszukiwaniu pulchnej sylwetki pani Weasley.
– Poszła po Ginny, pewnie wciąż nie może jej dobudzić.  – Ron ewidentnie był zniecierpliwiony. Nienawidził czekać. Nieustannie uderzał palcami w stół, wystukując tylko sobie znaną melodię.
Po chwili usłyszeli głośne skrzypienie i na progu wejścia do domu stanął pan Weasley. Był przemoknięty do suchej nitki.
– Witajcie, widzę, że jesteście już przygotowani! – krzyknął z entuzjazmem, zamykając za sobą drzwi do Nory. – Świstoklik już czeka, zatem możemy ruszać w drogę.
– Ginny wciąż się szykuje – poinformował go posępnym głosem syn.
– Ach, te kobiety. –Pan Weasley pokręcił głową.
– Pójdę po nie – zaproponowała Hermiona, jednak w tej samej chwili wszyscy usłyszeli, jak ktoś zbiega po schodach, niosąc za sobą coś ciężkiego.
– Przepraszam, że musieliście na mnie czekać.  – Ginny w końcu się pojawiła, wyglądała na zawstydzoną. Harry uciekł wzrokiem, gdy na niego spojrzała. Pani Weasley stała zaraz za swoją córką, w pewnym momencie minęła ją i podeszła do kuchennego blatu, gdzie znajdowały się cztery plastikowe pudełka na śniadanie.
– Macie tu trochę jedzenia. – Rozdała każdemu prowiant. Wyglądała na potwornie zdenerwowaną. Nie miała w sobie już tej pewności, co zazwyczaj i praktycznie się nie odzywała.
– Dobrze, zbierajcie się, wszyscy na nas czekają. – Pośpieszał ich pan Weasley. –
Nałóżcie na siebie coś szczelnego, okropnie pada – polecił i spojrzał z niechęcią na swój przemoknięty ubiór
Gdy młodzież wreszcie wykazywała pełną gotowość, pani Weasley poczęła żegnać się ze wszystkimi po kolei. Szczególną uwagę poświęciła Harry’emu, od którego nie chciała się odkleić.
– Molly, proszę cię, nie mamy na to czasu – powiedział pan Weasley z dezaprobatą, kiedy zrozumiał, że jego żona nie zamierza ich wypuścić.
– Idźcie już – zwróciła się do całej czwórki. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Uważaj na nich, Arturze – odezwała się tym razem do męża łamiącym głosem, po czym dłońmi zakryła swoje usta. Pan Weasley kiwnął jedynie nieznacznie głową i pociągnął za klamkę, robiąc przejście pozostałym. Nieprzyjemne, chłodne powietrze od razu wdarło się do ich płuc. Silny deszcz przypominał tnące ostrza, które miały za zadanie zniszczyć wszystko na swej drodze. Mokra trawa aż uginała się pod ciężarem wody. Zamiast pojedynczych chmur, pojawiła się jednolita, szara konsystencja, całkowicie zasłaniająca niebo. Pogoda zdawała się doszczętnie zwariować. Harry nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek o tej porze roku było tak okropnie.
– To świstoklik – poinformował pan Weasley, wskazując na samotnie stojące krzesło w ogrodzie. – No, już, złapcie się go! – nakazał, kiedy do niego dotarli. Wszyscy w pośpiechu okrążyli zniszczony mebel, po czym mocno się go uczepili jedną ręką, zaś drugą ściskali swój ciężki bagaż.
– Nic się nie dzieje – stwierdziła Hermiona ze zdziwieniem w głosie, jednak niespodziewanie Harry poczuł, jak żołądek wywraca mu się do góry. Nieco później spostrzegł, że twarze towarzyszy robią się dziwnie zamazane. Ron w międzyczasie próbował coś powiedzieć, ale jego głos okazał się całkowicie niezrozumiały. Przypominało to flegmatyczny bełkot. Następnie cały obraz przed Harrym zaczął wirować i wszystko kompletnie się zlało. Nagle coś pociągnęło go w dół. Wokół niego pojawiały się
dziwne obrazy, niestety, nie był w stanie się im przyjrzeć . Miał wrażenie, że zaraz roztrzaska się na kawałeczki. Zamknął szybko oczy. Kiedy ponownie je otworzył, leżał na zabrudzonej podłodze. Okropnie kręciło mu się w głowie. Wciąż kurczowo trzymał się krzesła i swojego kufra. Reszta przyjaciół właśnie zbierała się z podłogi.
– Cholera, co jest grane? Było jeszcze gorzej niż ostatnim razem, aż chce mi się rzygać – wykrztusił Ron słabym głosem, łapiąc się za głowę.
– Gdzie my jesteśmy? – padło kolejne pytanie, tym razem z ust Hermiony. Rozglądała się we wszystkie strony.
Znajdowali się w jakimś dużym pokoju. Najwyraźniej dawno nikt tu nie zaglądał. Taki wniosek można było wysunąć po widocznej, grubej warstwie kurzu, która okalała całe pomieszczenie. Nie wspominając, że rzeczy znajdujące się w środku były wprost zarośnięte brudem, w efekcie tracąc swe pierwotne kolory. Fotele, stół oraz krzesła w chwili obecnej nie nadawały się do użytku. Teraz w środku panowała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie kroplami deszczu, które uderzały o stary blaszany parapet.
– To po prostu zwykły, opuszczony mugolski budynek – poinformował z uśmiechem pan Weasley, otrzepując się niedbale z brudu. – Od dawna nie mieszkają w nim żadni ludzie. Pomyślałem, że to idealne miejsce, aby się teleportować, zobaczcie, stąd widać stację King's Cross. – Wyjrzał przez obskurne okno budynku i zachęcił, aby pozostali zrobili to samo.
– Całkiem sprytnie, panie Weasley – pochwalił go Harry z delikatnym uśmiechem, stojąc już przy nim. Obserwował, jak ludzie tłumnie wychodzą i wchodzą do stacji, osłaniając się przed deszczem swoimi parasolami. Od celu wędrówki dzieliło ich jakieś sto metrów. Harry czuł się niemal jak w domu.  Hogwart był już prawie na wyciągnięcie ręki i nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie się w nim znajdzie.
– Na co czekamy? Ruszmy się w końcu! – Ron wyglądał zza głowy przyjaciela i wyraźnie się niecierpliwił.
– Zgadza się. Idziemy, za pół godziny odjeżdża pociąg – odparł pewnie ojciec Rona i ruszył pierwszy, najwyraźniej chcąc poprowadzić swych protegowanych.
Kiedy wyszli na zewnątrz, słychać było jedynie odgłos nadjeżdżających samochodów i szum nieustającego deszczu. Każdy skrył się pod swoim parasolem, nie mając ochoty wychylać spod niego choćby czubka własnego nosa. Poruszali się szerokim, zatłoczonym chodnikiem, ostrożnie przeciskając się naprzód.  Na ulicy, przez którą chcieli przejść, tworzył się ogromny korek. Pan Weasley wydawał się całkowicie oczarowany sygnalizacją świetlną. Ani na moment nie odrywał od niej wzroku.
– Panie Weasley, czy czasem nie powinniśmy mieć zapewnionej ochrony? – zapytała Hermiona z nutą strachu w głosie. Ciągle obracała się za siebie, jakby każdy idący za nią człowiek, był potencjalnym wrogiem – Oczywiście nie wątpię w pana umiejętności – szybko dodała.
– Spokojnie, Hermiono – odparł z rozbawieniem mężczyzna, na moment zwrócił uwagę na swą podopieczną. – Naprawdę sądzisz, że jesteśmy sami?
– Co ma pan na myśli? – Harry włączył się do rozmowy.
– A to, że Ministerstwo Magii odpowiednio zadbało o wasze bezpieczeństwo. Mówiąc wprost, wszędzie obserwują nas aurorzy, możecie być zatem spokojni, nic nam nie grozi – zapewnił ich opiekun, tym razem kierując swe słowa bezpośrednio do Harry’ego.
Najwidoczniej takie wyjaśnienie wystarczyło Hermionie, bezsprzecznie ogromny kamień spadł z serca dziewczyny. Jej blada dotąd twarz nabrała rumieńców, a na usta wkradł się uśmiech pełen ulgi.

– Możemy już przechodzić – poinformował Harry. Jako jedyny bacznie śledził ruch świateł.
– Niesamowite, ta głębia koloru, doprawdy, mugole to prawdziwi geniusze – przyznał ochoczo pan Weasley, kiedy zauważył, że czerwony kolor zmienił się na zielony.

**

Stacja King's Cross wypełniona była ludźmi po brzegi. Harry musiał uważać, by przypadkiem nie przejechać komuś bagażem po nodze. Wprawdzie panował wielki zaduch, ale przynajmniej nie mókł.
Szedł razem z przyjaciółmi wielkim holem, kierując się jak najszybciej w stronę peronów dziewięć i dziesięć.
– Pośpieszcie się, zostało piętnaście minut do odjazdu! – zaalarmował pan Weasley, wycierając chustą pot z czoła.
– Robimy, co w naszej mocy! – warknął z wściekłością Ron, odgarniając z drogi jakąś staruszkę, która akurat nawinęła mu się pod rękę. Nawet on, bardzo wysoki chłopak, miał problem z napierającym ze wszystkich stron tłumem. O dziwo przewodził towarzyszom, jako jedyny mógł pochwalić się dobrą widocznością, bowiem większość ludzi, była od niego znacznie niższa. Dzięki temu potrafił wskazać reszcie odpowiedni kierunek. – Widzę barierkę – dodał nagle, wyraźnie szczęśliwy.
Z czasem horda mugoli zaczynała się wyraźnie przerzedzać i wszyscy mogli zaczerpnąć powietrza.
– No nareszcie! – zawołał zadowolony pan Weasley. Jego twarz przypominała teraz mocno czerwonego buraka.
– Tato, zobacz, tam stoją Fred i George – zauważyła Ginny, pierwszy raz od opuszczenia Nory odzywając się. Bliźniacy stali tuż przy barierce, za którą ukrywał się peron dziewięć  i trzy czwarte.
– Nareszcie jesteście. Pośpieszcie się, pociąg niedługo odjedzie – zakomunikował Fred poważnym tonem. Jego surowy wyraz twarzy zupełnie do niego nie pasował.
– Najlepiej zacznijmy od ciebie, Harry. Po drugiej stronie jest bezpieczniej. – George również wyglądał na lekko zdenerwowanego, bacznie obserwował przestrzeń wokół siebie. – Mamy coś do przekazania Hermionie i Ronowi – dodał głosem pełnym napięcia.
Harry spojrzał ze zdziwieniem na dwójkę swych najlepszych przyjaciół. Wydawali się tak samo zaskoczeni.
– Spokojnie, Harry, to nic takiego. Ruszą zaraz za tobą – zapewnił go Fred, widząc jego reakcję.
Harry bez sprzeciwu skierował się do przejścia, chowając głęboko to, co miał ochotę powiedzieć. Zanim przekroczył ceglaną ścianę, spojrzał za siebie. Wszyscy niepewnie patrzyli na niego z ponurym uśmiechem. Znów zwrócił swój wzrok na barierkę. Zamknął oczy i zrobił krok naprzód.

**

Korekta: Alex

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj:)

Obserwatorzy