wtorek, 18 października 2016

Rozdział 2: Walka z najstraszliwszym wrogiem



Ujrzał znajome kłęby dymu. Tuż przed Harrym znajdował się ekspres Londyn-Hogwart, który miał za zadanie dowieźć wszystkich uczniów w dobrze strzeżone tereny szkoły. Wszędzie słychać było krzyki zatroskanych rodziców. Zachowywali się bardzo niespokojnie,  nawet myśl, że ich pociechy trafią w możliwie najbezpieczniejsze miejsce na świecie, wcale ich nie uspokajała. Pierwszoroczni wyglądali przez okna wagonów i ze łzami w oczach żegnali swoich bliskich. Harry, nie zważając na panujący zamęt, pierwszy raz od bardzo dawna szczerze się uśmiechnął. Widok maszyny wyzwalał w nim tlącą się iskrę nadziei. Szybko skierował się do jednego z wejść pociągu. Gdy wreszcie znalazł się w środku, począł szukać wolnego miejsca. Tego roku było dość pusto w przedziałach, więc nie musiał martwić się brakiem swobody. Umieścił swój bagaż u góry nad siedzeniami, sam natomiast zajął miejsce zaraz przy oknie. Zastanawiał się, czego bliźniacy chcieli od Rona i Hermiony, zanim jednak wpadł na jakiś wiarygodny pomysł, drzwi przedziału z głośnym trzaskiem rozsunęły się.
– Tu jesteś! – zawołała z przejęciem Hermiona. Wyglądała na bardzo zestresowaną, z uporem wbijała wzrok w Harry’ego.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wrzeszczała mi do ucha – powiedział oschle Ron, który stał tuż przy dziewczynie i trzymał dwa ciężkie kufry. Hermiona zignorowała uwagę przyjaciela i weszła do małego pomieszczenia.
– Jakimś cudem udało mi się trafić do pociągu – Harry odparł nieco ironicznie i szarpnął za zasłonę, by spojrzeć w okno przedziału.
Hermiona nienaturalnie się zaśmiała. Masując nerwowo swoje dłonie, bez słowa zajęła miejsce naprzeciw Pottera.
– Co od was chcieli Fred i George? – Harry zwrócił się do Rona, który właśnie znalazł miejsce dla swojej torby z rzeczami.
– Eee… chodzi… o to… – zaczął niezgrabnie, siadając koło Hermiony.
– Mamy po prostu trzymać się z dala od kłopotów – dokończyła za niego przyjaciółka i posłała Ronowi ostrzegawcze spojrzenie.
– Tak… właśnie – przyznał niepewnie, wbijając paznokcie w swoje kolana.
– Rozumiem – Harry mruknął cicho. Przenosił podejrzliwy wzrok, to na jedno, to na drugie, jakby żadnemu z nich nie dowierzał. Niezręczną ciszę przerwało wycie lokomotywy, był to sygnał, że niebawem ruszą. Przez całą drogę Harry prawie się nie odzywał. Jak zahipnotyzowany patrzył w stronę okna i obserwował krople deszczu, które rozbijały się o szybę, obficie ociekając w dół.
Hermiona jak zwykle wałkowała temat nowych przedmiotów. W tym roku miała zamiar pobić swój dotychczasowy rekord pracoholizmu. Po jakimś czasie dała sobie spokój z gadaniną, gdy z rozczarowaniem zorientowała się, że nikt jej nie słucha. Ron natomiast nie mógł odpuścić sobie wzmianki o treningach, dodatkowo poinformował o planach zakupu nowej miotły. Harry postanowił nie angażować się w rozmowy i tylko co jakiś czas instynktownie przytakiwał, udając tym samym, iż coś do niego dociera. Kilka razy wyszedł z przedziału, aby uporządkować własne myśli. Cóż, nie mógł liczyć na całkowitą intymność, ponieważ na korytarzu zawsze ktoś przebywał. Był natomiast w stanie, na moment, uciec od wzroku napastliwych przyjaciół.

**

– Do cholery, kiedy wreszcie przestanie lać?! – warknął Ron, wolno kierując się w stronę powozów. Zaczynało się już robić ciemno i chłopak ostrożnie stawiał każdy krok, aby przypadkiem nie wdepnąć w wielką kałużę.
– Nie marudź i pośpiesz się zanim do reszty zmokniemy – ponagliła go Hermiona. Co jakiś czas odwracała się pełna obaw do swojego przyjaciela. Rudzielec ciągnął jej kufer przez największe zwały błota. Mniejsza o ubrania, najbardziej martwił ją stan nowych książek.     
– To może ty dla odmiany zajmiesz się naszymi bagażami? – odparł kąśliwie, na chwilę się zatrzymując.
– Sam chciałeś mi pomóc, a teraz masz pretensje? Naprawdę, Ron, myślałam, że jesteś prawdziwym facetem. – Hermiona pokręciła z rozczarowaniem głową i skierowała swoją uwagę na wielkie, skrzydlate istoty, które zawsze były zaprzęgnięte do powozów. Większość uczniów nie mogła ich dostrzec, a niektórzy żyli w przeświadczeniu, że szkolne pojazdy poruszają się zupełnie same. Hermiona żałowała, że nie znajduje się w grupie nieświadomych niczego szczęśliwców. Za każdym razem, gdy spoglądała na testrale, czuła dziwne, nieprzyjemnie dreszcze. Zwierzęta nie wzbudzały żadnej sympatii. Wyglądały na zagłodzone, ich kości wystawały spod skóry tak, że łatwo je było policzyć. Smocza głowa zupełnie nie pasowała do reszty ciała, jakby została przyszyta podczas jakiegoś mrocznego eksperymentu. Oczy pozbawione źrenic nie wzbudzały zaufania.    
– Nie sądziłem, że w tym roku wykupisz całą księgarnię! To jakaś forma zapomogi dla Hogwartu?! – krzyknął z rozdrażnieniem Weasley. Spojrzał na Hermionę, jak na wyjątkowo wstrętnego robaka, po czym nieco przyśpieszył.
– Ciekawe, gdzie jest Hagrid? – Harry głośno się zastanawiał, drapiąc się palcem po głowie. Wrzucił swój kufer do  powozu i wsiadł zaraz za Hermioną. Niebawem dołączył do nich zirytowany przyjaciel.
– Może zachorował? Ostatnio pogoda nie sprzyja zdrowiu – wysunęła swą teorię Hermiona, aby w końcu przerwać panującą ciszę. W tym samym momencie noc rozświetliła się, a następnie w uszy wdarł się głośny trzask błyskawicy. Hermiona wbiła się mocniej w swoje siedzenie, gdy testrale nieoczekiwanie ruszyły w drogę.
– Ohydny Filch, aż mnie ciarki przechodzą – wzdrygnął się Ron. – Pierwszy raz naprawdę współczuję pierwszoroczniakom, że mają takiego przewodnika – dodał, a jego twarz wykrzywiła się z obrzydzenia.

**

Wielka Sala, jak zwykle, prezentowała się nienagannie. Kiedy tylko przekroczyło się próg ogromnego pomieszczenia, do nozdrzy wdzierały się najróżniejsze zapachy, które znacząco potęgowały narastający głód. Stoły były zastawione różnorakimi potrawami, a na ich widok każdemu jeszcze bardziej wzmagał się apetyt. Jednak tym razem to miejsce wydawało się nienaturalnie ponure. Nieprzyjemny, grobowy nastrój budowało słabe oświetlenie. Wysoko nad pełnymi talerzami, kolejny już raz, wznosiły się świece. Poruszały się tylko sobie znanym szlakiem. Przy nikłym świetle ich płomień tworzył niemiłe dla oka cienie. Wydawało się, jakby na ścianach malowały się twarze wykrzywione w diabolicznym uśmiechu. Można było odnieść wrażenie, że kpiły sobie z wszystkich obecnych na Sali. Sklepienie tym razem prezentowało czarną, jak smoła, noc, którą czasem przez ułamek sekundy rozjaśniała przeszywająca niebo błyskawica. Nieustająca ulewa wzmagała nieprzyjemne poczucie grozy. Uczniowie wydawali się przerażeni, rozmawiali półszeptem, z całą pewnością nie czuli się bezpiecznie. Najbardziej zagubieni byli pierwszoklasiści, rozglądali się po Wielkiej Sali ze strachem w oczach, większość z nich była bliska płaczu. McGonagall z surową miną uważnie obserwowała osowiały tłum, choć wyraźnie było widać, że nawet ona odczuwa głęboki niepokój.                                                                                
– Nie ma Dumbledore'a, Snape'a i Lupina. Nie wydaje wam się to dziwne? – Harry spytał z przejęciem i nałożył sobie pieczonych ziemniaków, aby odciągnąć od siebie wzrok Hermiony. Nieustępliwie śledziła jego każdy najmniejszy ruch.
– Harry, nie zamartwiaj się tak. Może też nie czuli się najlepiej? – Przyjaciółka podała mu mały kociołek ciemnego sosu, uprzednio sama się nim częstując.
– Tak, w Hogwarcie z pewnością panuje groźna epidemia grypy, która dziesiątkuje kadrę nauczycielską. Nie ma lekko, skoro uziemiła nawet naszego poczciwego dyrektora – Ron odparł z ironią i począł nalewać sobie soku z dyni do złotego pucharu. W pewnym momencie głośno zawył, a następnie rozlał pomarańczową ciesz na stół, mocząc przy tym własne ubrania.
– Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia, to lepiej się nie odzywaj! – Hermiona wysyczała i ostrzegawczo łypnęła na siedzącego koło niej Weasleya.
– Co cię ugryzło? – spytał wściekły rudzielec, masując delikatnie swój obolały piszczel.
– Coś ci podać, Harry? – zapytała już spokojniej, widząc na twarzy przyjaciela malujące się zdziwienie.
– Nie, dzięki – odparł lakonicznie i wrócił do grzebania widelcem w swoim jedzeniu.

**

Leżał samotnie na łóżku w niemal całkowitej ciemności. Odgłos trzaskających piorunów skutecznie zakłócał panujący spokój. Co jakiś czas za oknem migało jasne światło. Harry kompletnie się od tego odizolował, pochłonięty własnymi rozmyślaniami. Czuł nieodpartą chęć rozmowy z Dumbledore'm. Chciał wreszcie dowiedzieć się, co tak właściwie się dzieje. Czemu nikt nie chce szczerze porozmawiać z nim o obecnej sytuacji? Hedwiga w dalszym ciągu nie wracała, dlatego nie miał żadnych aktualnych informacji z czarodziejskiego świata. Dwa tygodnie przed przyjazdem do Hogwartu, nagle zniknęła i gryfon zaczynał powoli się niepokoić. Może spotkało ją coś strasznego? Ta sowa nie tylko dostarczała mu listy, ale była dla niego ważnym członkiem rodziny. Traktował ją na równi z człowiekiem. Odgonił kłębiące się w jego głowie czarne scenariusze. Ubolewał nad tym, że nikt nie kwapił się udzielić mu choćby strzępka informacji. Nawet jego najlepsi przyjaciele zaczęli ukrywać przed nim Proroka Codziennego. Oczywiście, rozumiał ich obawy oraz troskę, na pewno nie chcieli go zamartwiać, ale z drugiej strony nie mogli w nieskończoność go chronić. Prędzej czy później, Harry będzie musiał włączyć się do wojny, więc jakie ma znaczenie, kiedy to nastąpi? Jaki jest sens to odwlekać? Przecież nie wystarczy gdzieś się zaszyć i liczyć, że kłopoty rozwiążą się same. Mniejsza z Ronem, przynajmniej Hermiona powinna być tego świadoma. Zamknął powieki i ułożył się wygodnie do snu, pełen nadziei, że pierwszy dzień szkoły przyniesie mu kilka odpowiedzi.

W jego głowie  rozbrzmiewał krzyk przepełniony strachem. Tak dobrze mu znany, już nie raz miał okazję go usłyszeć. Jakaś kobieta błagała o litość, chcąc ochronić swoje dziecko. Rozpaczliwe wołania przerwał diaboliczny śmiech. Tak głośny, że Harry zerwał się z łóżka, zlany zimnym potem. Z początku nie wiedział, co się dzieje. Poczuł, jak jego ciało przeszywa przenikliwy chłód. Był pewien, iż gdyby w pokoju nie panowała kompletna ciemność, zobaczyłby wydobywającą się z jego ust parę. Doskonale znał to uczucie, ale przecież to nie możliwe. Na oślep wymacał półkę, na której znajdowały się okulary, po czym wyjął z szuflady różdżkę.
– Lumos! – starał się krzyknąć, ale jego zmarznięte gardło odmówiło mu posłuszeństwa. – Lumos! – powtórzył zaklęcie głośno i wyraźnie. Usłyszał swój słaby, zachrypnięty głos, a różdżka w końcu się zapaliła. Szybkim ruchem odsunął wszystkie zasłony przy łóżku i rozejrzał się dookoła. Niczego podejrzanego nie zobaczył. Burza wciąż nie zamierzała ustąpić. Grzmoty piorunów jakby się nasiliły. Mimo to, wszyscy pozostali lokatorzy dalej spali w najlepsze. Harry zaczął się zastanawiać, czy czasem nie jest to kolejny koszmar. Z doświadczenia wiedział, że jego sny potrafią być bardzo realistyczne. 
– Obudź się! – szepnął do siebie i zatrząsł się z zimna. Chciał za wszelką cenę wrócić do rzeczywistości. Niespodziewanie usłyszał skrobanie dobiegające z okna. Szybko skierował różdżkę we wskazane miejsce. Serce prawie podskoczyło mu do gardła. Za szybą czaiła się znana mu zakapturzona postać w czarnym, postrzępionym włóknie. Cichy nieprzyjemny świst wydobywał się z okolic głowy upiora, doprowadzając go niemal do szaleństwa - Obudź się! –  powiedział po raz kolejny, mocno klepiąc się po twarzy. Zaczął ogarniać go strach. Szybko opuścił zesztywniałe nogi na podłogę i skierował się do łóżka swojego przyjaciela. – Ron, wstawaj! – zaczął mocno potrząsać chłopaka.
– Co jest? – spytał ospałym głosem zdezorientowany rudzielec, leniwie otwierając powieki. – Stary, czemu świecisz mi po oczach? – dodał nieco rozdrażniony i zasłonił sobie twarz dłońmi.
– Dementor! – Harry krzyknął niewyraźnie.
– Co ci się stało z głosem? Przeziębiłeś się? Mówiłem ci, żebyś nie spał przy otwartym oknie – kontynuował Ron, najzupełniej nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Harry zniecierpliwiony chwycił mocno kolegę za piżamę, wyciągnął go z łóżka i skierował jego twarz w kierunku czającego się potwora.
– O co ci chodzi? Nic tam nie ma. Znów coś ci się śniło?– Ron poklepał współczująco przyjaciela po ramieniu i już z powrotem zamierzał się położyć, gdy nagle z dormitorium dziewczyn dobiegły przeraźliwe krzyki. W następnej chwili do sypialni z wielkim hukiem wdarła się Hermiona. Zarówno Neville, Dean, jak i Seamus zerwali się z łóżek i stanęli na baczność. Nie bardzo wiedzieli, co tak właściwie się dzieje. Cała trójka była w kompletnym szoku.
– Całe szczęście, nic ci nie jest, Harry! – Gryfonka krzyknęła z ulgą i delikatnie go objęła.
– Też go widziałaś, prawda? – zapytał z trudem i delikatnie odsunął ją od siebie. Mówienie sprawiało mu coraz większy ból.
– Tak i jest ich więcej. Spodziewałam się, że wyczujesz ich obecność – odparła przejęta, patrząc na niego badawczym wzrokiem. Zupełnie, jakby zaraz miał przed nią upaść. – Masz tu czekoladę, wiedziałam, że może się przydać. – Podała mu całą tabliczkę czarodziejskiego leku. Nie protestował, od razu ułamał kawałek i poczęstował się. Natychmiast poczuł, jak czekolada rozgrzewa mu gardło, a w brzuchu robi mu się cieplej.
– Może wyjaśnicie mi wreszcie, co tu się do licha dzieje? Nie chcę być nieuprzejmy, ale jestem cholernie zmęczony. – Ron wyraźnie wychodził z siebie, mocno trzymał w ramionach poduszkę, z którą widocznie nie miał zamiaru się rozstawać.
– Wybacz, że przerwałam ci sjestę, ale dementorzy właśnie urządzają sobie biwak na zamkowych błoniach. Mówię ci, świetna impreza, nie krępuj się i utnij sobie drzemkę, my w tym czasie chętnie się do nich przyłączymy – odparła kąśliwie Hermiona, kierując strumień światła na niego. – Rusz się wreszcie!
– Jesteśmy przecież w Hogwarcie. Nikt nie może tak po prostu wejść na teren szkoły! – Ron w dalszym ciągu nie dowierzał słowom przyjaciółki. Przycisnął twarz do poduszki, aby uchronić się przed dokuczliwym zaklęciem.
– Musimy kogoś powiadomić. – Harry zignorował upartego kolegę i szybko udał się do swojej szafki nocnej.
– Jak mogli ominąć potężne bariery ochronne? – odezwał się Seamus, który zawzięcie szukał czegoś w swoim kufrze.
– Nie mam pojęcia – Hermiona przyznała niepewnie, wyraźnie zaniepokojona. –  Postaram się czegoś dowiedzieć, wy w tym czasie zajmijcie się bezpieczeństwem młodszych Gryfonów – dodała z wyczuwalną determinacją, patrząc niecierpliwie na wolno ubierającego się rudzielca.

– Idę z wami – Harry natychmiast wyraził swe chęci, całkowicie gotów do działania.
– To nie będzie konieczne…
– Chcę sam o tym zdecydować!  Nie mam zamiaru chować się jak mysz pod miotłą, podczas, gdy wy będziecie narażać własne życia!
– Pozwólmy mu, on też ma prawo wziąć w tym udział. – Ron włączył się do rozmowy, biorąc stronę Harry’ego. Hermiona spojrzała z wyrzutem na rudzielca. Poczuła się mocno dotknięta tym, że jej nie poparł. Głośno westchnęła.
– Harry, przykro mi, ale nie mogę się na to zgodzić. Zdajesz sobie sprawę, że chodzi im o ciebie. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało… – Zamilkła, kiedy ujrzała wściekły wyraz twarzy Gryfona. – Przypilnuj młodsze klasy. – Spuściła wzrok, po czym odwróciła się do całej reszty. – Macie tu coś na rozgrzanie, dzielcie się tak, aby starczyło możliwie każdemu. Pozostałym kazałam zejść do pokoju wspólnego. Zróbcie to samo. Pod żadnym pozorem nie wychodźcie z wieży i co gorsza, nie próbujcie działać na własną rękę. Lepiej nie przyciągać ich uwagi…
– Zachowujesz się jak moja matka. Wszystkich musisz niańczyć. Przypominam ci, że ja także jestem prefektem – Odezwał się zrezygnowany Ron, przerywając dziewczynie monolog, po czym wstał z łóżka i pierwszy opuścił sypialnię. Zakłopotana Hermiona sprawiała wrażenie, jakby nie mogła ruszyć się z miejsca. Jej policzki w świetle różdżek delikatnie zmieniły kolor. Przez chwilę przysłuchiwała się niezręczniej ciszy, jaka nagle zapanowała, aż w pewnym momencie odwróciła się napięcie i bez słowa udała się za przyjacielem.


**

W pokoju wspólnym panował względny spokój. O dziwo, większość nie zdawała sobie sprawy, co tak właściwie się dzieje. Tylko starsze klasy obyte były w temacie. Dean wpadł na pomysł, aby wmówić reszcie, że to tylko zwykłe ćwiczenia mające poprawić ogólne bezpieczeństwo w szkole. Wymyślił bajeczkę, że wkrótce przyjdzie do nich nauczyciel i wszystko wyjaśni. Harry nie słyszał gorszego kłamstwa, bo któż normalny chciałby ich szkolić o trzeciej nad ranem. Mimo wszystko młodsze klasy dały temu wiarę. Parvati i Lavender starały się tłumić wszelkie przejawy strachu. W pomieszczeniu zrobiło się chłodniej, a nikły płomień w kominku prawie wcale nie pomagał, dlatego Neville rozdawał najbardziej potrzebującym czekoladę oraz ciepłe koce. Seamus w tym czasie zabawiał prostymi czarami, zamieniając między innymi własną sowę w złoty puchar. Dzieciaki wpatrzone były w niego, jak w obrazek. Ginny siedziała na kanapie w najdalszym kącie pokoju. Na jej kolanach spoczywała głowa chłopca z pierwszej klasy. Młodzik otulony kocem, spał jak zabity, zupełnie niczym się nie przejmując. Ginny z troską gładziła go po policzku. Harry mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, doskonale wiedział, że dziewczyna wprost kocha dzieci. Oderwał wzrok od Gryfonki i postanowił zakryć szczelnie okna zasłonami, aby mieć pewność, że nic nie zajrzy do środka. Mimo nieciekawej sytuacji i okropnej burzy, w pokoju wspólnym zaczął panować radosny zgiełk. Harry korzystając z okazji zaczął się zbliżać małymi krokami do portretu, który strzegł wejścia do wieży. Wszyscy byli tak pochłonięci własnymi obowiązkami, że bez trudu prześlizgnął się do celu. Zdziwił się, gdy obraz nie zrobił mu przejścia.
– O nie, kochany, nie puszczę cię – powiedziała sennie Gruba Dama.  – Dostałam pewne wytyczne, z których jasno wynika, że musisz zostać w środku – dodała szeptem w przerwie między długim ziewnięciem.
– Posłuchaj, muszę wyjść, mam coś ważnego do zrobienia – próbował przekonać upartą kobietę, mierzwiąc w rozdrażnieniu swoje niesforne włosy.
– Chłopcze, daruj sobie i odejdź, jestem bardzo zmęczona. – Osoba mieszkająca w portrecie, najwyraźniej nie miała ochoty na rozmowy, mlasnęła kilka razy, jakby ponownie zamierzała ułożyć się do snu .
– Wredny babsztylu, jeśli zaraz mi nie otworzysz, urządzę cię tak samo, jak mój ojciec chrzestny, Syriusz Black! – warknął, widząc, że dyplomacja najwyraźniej nie przyniesie spodziewanego efektu. Gruba Dama zawyła głośno na myśl o wstrząsającym zdarzeniu. Zaczęła łkać i przeraźliwie zawodzić. Harry zastanawiał się nawet czy czasem nie pogorszył swojej sytuacji, ale niedługo potem obraz rozsunął się, ukazując wielką dziurę.
– Harry, zaczekaj! – usłyszał za sobą głos Neville’a. „Konwersacja” najwyraźniej nie umknęła jego uwadze. – Hermiona kazała nam tutaj zostać.
– Muszę coś załatwić, wy zajmijcie się resztą – Harry odparł z nikłym uśmiechem.
– Dobrze wiesz, że jesteś wrażliwy na działania dementorów. – Neville próbował zatrzymać kolegę, zawzięcie gestykulując przy tym rękoma.  
– Nic mi nie będzie, potrafię o siebie zadbać – zapewnił ze spokojem i przeszedł przez okrągły otwór. W międzyczasie do Neville’a dołączyło kilka innych przedstawicieli domu. Oniemieli, widząc, jak Harry znika im z oczu.
W niesamowitym tempie zbiegł po spiralnych schodach. O tej porze korytarze wyglądały wręcz upiornie. Błyski oraz trzaski piorunów wcale nie uprzyjemniały przechadzki po szkole. Harry jednak nie zwracał uwagi na posępną atmosferę zamku. Począł badać z osobna pobliskie pomieszczenia, mając nadzieję, że trafi na jakiś ślad, jakikolwiek miałby być. Jego kroki odbijały się głośnym echem. Dziwił się, że wszędzie panuje taki spokój. Nie tego się spodziewał. Wyglądało na to, iż Hogwart nadal tkwił w głębokim uśpieniu. Mimo wszystko wciąż czuł nieprzyjemny chłód, który był coraz bardziej dokuczliwy. Wróg wciąż musiał znajdować się w pobliżu. Hermiona miała rację, z całą pewnością nie mógł być to pojedynczy egzemplarz . Pobieżnie przeszukał kilka pięter i ze zdziwieniem odkrył, że nic nie dostało się do środka. Powinien być szczęśliwy, tymczasem on odczuwał gorzkie rozczarowanie. Z rezygnacją usiadł na parapecie wielkiego okna. Myślał nad kolejnym planem działania.  W zastanowieniu spojrzał niedbale przez zalaną deszczem szybę i aż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie widzi. Z zakazanego lasu wyłaniały się zastępy dementorów. Przypominały śmiercionośną falę, mającą zniszczyć wszystko na swej drodze. Niedługo potem Harry zauważył jakąś ludzką sylwetkę na błoniach. Wyglądało na to, że upiory szybko zmierzały właśnie w jej kierunku. Bez chwili wahania zerwał się i ruszył w tamto miejsce. Chciał za wszelką cenę udzielić wsparcia osobie będącej w niebezpieczeństwie. Minął kilka korytarzy, zatrzymując się tuż przy obrazie przedstawiającym starszą kobietę z opryszczką. Zazwyczaj gorączkowo próbowała ukryć swe niedoskonałości chowając twarz za dłońmi, tym razem jednak twardo spała, zupełnie nieświadoma, że ktoś widzi ją w pełniej krasie. Harry delikatnie nacisnął na cegłę, która znajdowała się za obrazem. Usłyszał cichy trzask, a gdy się obrócił ujrzał znane mu sekretne przejście. Wydawało się, że znajduje się w jakimś podziemnym tunelu, światło różdżki delikatnie oświetlało wąską przestrzeń, przy okazji ukazując zakurzone pajęczyny. Na końcu drogi Harry’emu przejście zagrodziła ściana, lecz gdy tylko dotknął ją różdżką, ta natychmiast rozstąpiła się. Znalazł się w sali wejściowej, szybko popchnął wielkie drzwi prowadzące na zewnątrz i pobiegł ile sił w nogach, aby zdążyć na czas. Przez deszcz Harry tracił widoczność. Szkła okularów po chwili były całkowicie zalane wodą.  Wysokie sylwetki zdążyły utworzyć wielki okrąg, który z każda chwilą niebezpiecznie się zaciskał. Ofiara nie miała możliwości ucieczki. Za moment mogło wydarzyć się najgorsze…
– Expecto Patronum! – Harry krzyknął najgłośniej i najwyraźniej, jak tylko potrafił, a z różdżki wydobyła się spora smuga światła, która błyskawicznie ugodziła w napastników. Tłum dementorów rozstąpił się, robiąc przejście i ukazując leżącą nieruchomo sylwetkę człowieka. Harry był świadom, że kończy mu się czas. Ostry ból w płucach znów wrócił, zaś sztywniejące ręce i nogi znacząco utrudniały mu poruszanie się. Na domiar złego jego nieostrożny ruch przyciągnął uwagę byłych strażników Azkabanu. Sunęli szybko w jego kierunku, jakby walczyli między sobą o najlepszą część zdobyczy. Harry czuł się coraz gorzej, nie mógł się na niczym skupić. Zaczęło mu się kręcić w głowie i zrobiło mu się niedobrze. Nim się zorientował w sytuacji, dementorzy zdążyli kompletnie go osaczyć. Bolesny chłód wypełnił całe jego płuca, z trudem łapał powietrze. Wyciągnął przed siebie różdżkę i kilka razy powtórzył zaklęcie, lecz w miejsce przepędzonych dementorów, przybywali następni. Widział zamglonym wzrokiem, jak kościste palce chciały zakleszczyć się na jego ciele, by móc wyssać z niego życie. Słyszał złowieszczy, nieprzyjemny świst, który z każdą chwilą robił się coraz głośniejszy. W pewnym momencie zastąpił go rozpaczliwy krzyk. Błagania o litość. Harry miał wrażenie, że zaraz pęknie mu głowa, lecz niespodziewanie wszystko ucichło. „Nie możesz się poddać!”. Usłyszał czyjeś ciągle powtarzające się słowa. Brzmiały jak echo, które z biegiem czasu robi się coraz odleglejsze i mniej wyraźne. Harry chciał zapytać kim jest ów głos, ale nie mógł nic z siebie wydusić. Zupełnie, jakby coś utkwiło mu w gardle. Ujrzał niewyraźnie, jak ktoś podchodzi do niego i kładzie mu dłoń na ramieniu. Choć Harry bardzo się starał, nie mógł rozpoznać z kim ma do czynienia, nieznana mu postać była dziwnie zamazana. Poczuł ogarniającą go euforię, zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, znów znajdował się na terenie Hogwartu. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Wielka, oślizgła, nieprzyjemnie zimna dłoń, zaciskała się na jego szyi i uniemożliwiała jakąkolwiek ucieczkę. Podniósł wzrok do góry i zobaczył tuż nad sobą twarz oprawcy. Nie posiadała oczu, a w miejscu, gdzie powinny mieścić się usta, widniał bezkształtny otwór. Harry zdawał sobie sprawę, co zaraz nastąpi, jednak, mimo wszystko, nie bał się. Przeciwnie, był zadziwiająco spokojny. Wycelował  różdżką w napastnika i prawie bezgłośnie wypowiedział zaklęcie. Błysnęło niesamowicie jasne światło. Czas znów przyśpieszył. Upiór natychmiast został przedarty na wylot, po czym rozpłynął się w powietrzu. Harry zamrugał kilka razy i rozejrzał się zdezorientowany, jakby został wybudzony z jakiegoś transu. Tuż przed nim galopował srebrzysty jeleń, przerzedzając tłumy wroga. Zakapturzone istoty umykały w popłochu przed rozwścieczonym zwierzęciem. Z każdą chwilą światło robiło się coraz silniejsze i Harry był zmuszony zamknąć oczy. Zawodzenia dementorów wkrótce ucichły, a wokół zrobiło się zupełnie pusto.  Dowodem na to, że stoczył zaciętą walkę, był patronus, gnający w jego kierunku. Nagle wszystko wokół zaczęło wirować Harry’emu przed oczami. Poczuł jak powieki robią mu się coraz cięższe, a nogi wiotczeją. Upadł twarzą na mokrą trawę, a zanim stracił przytomność, usłyszał, jak ktoś woła jego imię.  

**
Korekta: Alex


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj:)

Obserwatorzy