–
Ta wysokość powinna być odpowiednia, nie sądzisz?! – krzyknął Ron, poprawiając
się na swojej miotle.
–
Tak, myślę, że jest w porządku! – odparł Harry, ściskając mocniej rączkę
Błyskawicy.
Wznieśli
się wysoko nad ziemię i czekali na sygnał gwizdka, który pozwoliłby im
rozpocząć trening. Pogoda wcale nie
pomagała w realizacji planów. Silny wiatr dmuchał w chłopaków niemiłosiernie,
jakby chciał za wszelką cenę zrzucić ich z mioteł. Za sojusznika obrał sobie
ciemne, burzowe chmury, które niebezpiecznie zawisły nad ich głowami.
–
Harry! Ron! Lepiej wróćcie na dół, zaraz zacznie padać! – zawołała Hermiona.
Znajdowała się tuż pod nimi w ogródku Weasleyów. Jako jedyna użyła na sobie
zaklęcia Sonorus, w efekcie wydawało się, że mówiła przez megafon. Włosy
dziewczyny były targane przez silne podmuchy wichury, aby jakoś temu zaradzić
powierzchownie zakryła je rękami. W zaciśniętej dłoni trzymała gwizdek.
–
Jeszcze nawet nie zaczęliśmy! – zaprotestował Ron, próbując przekrzyczeć wycie
wiatru.
–
Może lepiej jej posłuchajmy, już zaczyna padać! – Harry wyciągnął przed siebie dłoń. Widniało
na niej kilka kropel.
–
Chyba żartujesz?! Musimy dać z siebie wszystko! Puchar Quidditcha od tego
zależy! – ciągnął dalej rudzielec. Jego oczy aż błyszczały od determinacji.
–
Poćwiczymy w Hogwarcie, w tych warunkach trening nie ma sensu! – zaoponował
Harry. Nie czuł się na tyle dobrze, aby kontynuować ćwiczenia. Spojrzał
niepewnie na Norę. Sprawiała wrażenie niestabilnej, jakby zaraz miała się
przewrócić. Budynek okazał się jednak tak skonstruowany, aby utrzymać pion.
Harry od zawsze podejrzewał, że to sprawka jakiegoś zaklęcia.
–
Stary, daj spokój, tylko kilka odbić! – dobiegł do jego uszu błagalny ton Rona.
Harry westchnął z rezygnacją. Nie miał wyboru.
–
Accio kafel! – Wymówił zaklęcie głośno i
wyraźnie. Po chwili trzymał już w ręce piłkę potrzebną do gry. Nagle zawrócił,
oddalając się na wiele metrów od Rona. Gdy stwierdził, że znajduje się
odpowiednio daleko, wyrównał lot i spojrzał ponownie w stronę obrońcy.
–
Uważajcie, żeby nie wyjść poza bariery ochronne! – uprzedziła ich przyjaciółka
z nutą obawy w głosie. Natychmiast schowała się pod mały, drewniany daszek, ten
miał swoje miejsce nad drzwiami wejściowymi do Nory. Ciemnoszare chmury szybko
zaczęły spuszczać wielkie krople deszczu, masakrując nimi każdego bez wyjątku.
Ubrania Harry’ego w momencie nasiąkły wodą, on sam poczuł, jak robi mu się
coraz zimniej. Ignorując nieprzyjemny chłód, przylgnął bardziej do miotły.
Musiał być ostrożny, trzymał się tylko jedną ręką Błyskawicy, drugą zaś
przycisnął mocno do piersi kafla. Natychmiast ruszył, w sekundę nabierając
oszałamiającej prędkości. Na skutek tego zimne powietrze stało się jeszcze
bardziej dokuczliwe. Gdy Harry stwierdził, że nadszedł odpowiedni moment na
strzał, wziął silny zamach i rzucił piłką najmocniej jak tylko potrafił.
–
Ronaldzie Weasley! Natychmiast wracaj do domu! Jak możesz być tak
nieodpowiedzialny?! – zawołała pani Weasley, a jej wzburzony ton rozniósł się
po całej okolicy, przerywając na moment odgłos spadających kropel deszczu.
Posłużyła się tym samym czarem, który wcześniej zastosowała Hermiona. Wrzask
źle wpłynął na koncentrację Rona, w konsekwencji przepuścił nadlatujący okrągły
obiekt. Na dodatek chłopak prawie spadł ze swojej miotły. Starsza kobieta o
rudych włosach, stała przy Hermionie z rękami założonymi na biodrach.
–
W tej chwili! – warknęła ostrzegawczo, gdy zauważyła, że jej syn ma pewne
obiekcje.
Harry
zobaczył, jak Ron mierzy swą matkę wściekłym spojrzeniem. Po chwili zauważył
również, że pomału obniża lot. Czując wielką ulgę, poszedł w ślady przyjaciela.
**
–
Kto by pomyślał, żeby latać w taką pogodę! – Pani Weasley z trzaskiem położyła
garnek na rozgrzanym piecu. – Oczywiście, kochanie, ciebie nie winię –
odwróciła się i spojrzała z uśmiechem na Harry’ego.
–
Musimy być w formie. W tym roku też zamierzamy zdobyć pierwsze miejsce w
quidditchu! – zaperzył się Ron. Podszedł do stołu i wziął sobie z koszyka
jabłko, drugie rzucił do Harry’ego.
–
To nie powód, by wykorzystywać w ten sposób Harry’ego! Spójrz, jest cały mokry!
– gniewnie zmarszczyła brwi, po czym ze zniecierpliwieniem machnęła różdżką.
–
Pani Weasley, to naprawdę nie jest konieczne, poradzę sobie. – Harry wyciągnął
ręce do przodu w geście sprzeciwu, widząc jak matka Rona podchodzi do niego z
czystym ręcznikiem.
–
Jego włosy, są w kompletnym nieładzie! – kontynuowała, wycierając mu gęstą
czuprynę, tym samym nic nie robiąc sobie z jego protestu.
–
A to ci nowość – odparł Ron, przewracając oczami. Następnie usłyszeć można było
charakterystyczny odgłos, który sygnalizował, że Weasley wgryzł się w swoje
jabłko.
–
Idź się przebrać, kochanie, nie chciałabym, abyś się przeziębił dzień przed
wyjazdem do Hogwartu – powiedziała
ciepło do Harry’ego i kilka razy przejechała dłonią po jego głowie,
najwyraźniej nie całkiem przyjmowała do wiadomości swoją porażkę, którą
niewątpliwie poniosła, próbując ułożyć chłopakowi fryzurę.
– Tak, jakbym ja był suchy – warknął Ron z
wyrzutem. – Chodź do mojego pokoju, rozegramy nową partię szachów –
zaproponował ponuro, wybawiając kolegę z objęć swojej nadopiekuńczej matki. W
odwecie kobieta posłała synowi piorunujące spojrzenie.
**
Harry
zamknął za sobą drzwi pokoju. Swe kroki natychmiast skierował do łóżka. Ciężko
na nim usiadł, po czym zdjął swoje okrągłe okulary, które zaczęły mu się wżynać
w nos, tworząc na nim delikatne odgniecenia. Przetarł dłońmi zmęczoną twarz,
głośno westchnął i ułożył się na pościeli. Zdołał wreszcie uwolnić się od Rona.
Nadgorliwy przyjaciel nieprzerwanie męczył go sprawami związanymi z
quidditchem. Potrafił rozmawiać tylko o tym. Harry domyślał się, że Ron próbuje
w ten sposób zająć czymś głowę, aby nie myśleć o smutnej rzeczywistości. Dla
niego wojna wciąż była tematem tabu i jakiekolwiek rozmowy o niej szybko
zostawały przez niego ucinane.
Harry
zamknął oczy i przewrócił się na bok. Czuł kompletne wyczerpanie. Koszmary
okazały się jego głównym dręczycielem, który bezlitośnie nawiedzał go w środku
nocy. Ten stan trwał już od kilku lat, więc zdążył się do tego przyzwyczaić,
jednak w pewnym momencie nieprzyjemne sny tak bardzo się nasiliły, że nie mógł
nawet na moment zmrużyć oka. Tylko w ciągu dnia miał chwilę wytchnienia.
Niestety tylko pozornie. Wesleyowie
stale chcieli mieć go na oku, jakby był kilkuletnim dzieckiem. Mimo wszystko,
przestał zwracać na to uwagę. Wiedział, że ta rodzina również przechodzi
ciężkie chwile. Poza tym wzięli go pod swój dach, narażając tym samym własne
życie.
Jego
jedynym pocieszeniem okazała się myśl, że wkrótce znajdzie się w Hogwarcie.
Zimne mury zamku zawsze w jakiś dziwny sposób działały na niego uspokajająco.
Martwił go tylko jeden bolesny fakt – to jego ostatni rok. Co potem? Nie miał
pojęcia. Niepokój coraz częściej przejmował nad nim kontrolę. Czasem Harry
zupełnie nie był w stanie na niczym się skupić. Walczył z ogromną presją, bo na
zewnątrz czyhał wróg , z którym prędzej czy później musiał się zmierzyć. Nie
bardzo wierzył w swoje zwycięstwo, dobrze wiedział, że tym razem nie pójdzie mu
tak łatwo. Voldemort w końcu odzyskał siły. Co mógł tak naprawdę zdziałać
zwykły siedemnastolatek? Desperacko trzymał się jedynego planu, chciał
zniszczyć wszystkie horkruksy, ale nie miał bladego pojęcia, gdzie ich w ogóle
szukać.
O ironio, faktycznie czuł się jak zagubione dziecko. Bez pomocy innych nie był
w stanie nic zrobić. Cały magiczny świat liczył na niego, niestety on wciąż
błądził we mgle, która z dnia na dzień robiła się coraz gęstsza. Nie wiedział, gdzie się udać i od czego
zacząć. Nazwano go przecież bohaterem, choć w sumie niczego konkretnego nie
dokonał, by sobie na ten tytuł zasłużyć. Owszem, kilka razy opóźnił nadejście
Voldemorta, jednak ciągle towarzyszyła mu świadomość, że była to kwestia czaru
obronnego. W końcu matka oddała za niego życie. Gdyby nie jej poświęcenie,
najpewniej już by nie żył. Teraz, w momencie ukończenia siedemnastu lat, stał
się zwykłym, niczym nieróżniącym się od reszty, chłopakiem.
Nakrył
na siebie szczelnie kołdrę, miał wielką nadzieję na spokojny sen. Już nawet go
nie obchodziło, że wciąż ma na sobie ubrania.
–
Harry, wstań, jest już szósta, musimy się szykować! – usłyszał natarczywe
wołanie Hermiony, a w następnej chwili poczuł mocne szturchnięcia. Otworzył
leniwie powieki. Delikatnie zamazana twarz przyjaciółki, ukazała się jego
oczom.
–
Coś się stało? – spytał ospałym głosem, wyczuwając, że jest zdenerwowana.
Przeciągnął się na łóżku, aby wyprostować zastałe kości.
–
Nie, po prostu trochę się przestraszyłam, nie mogłam cię dobudzić, śpisz od
wczoraj jak zabity – odparła nieco zawstydzona, odsłaniając brązowe zasłony
przy oknie. W pomieszczeniu zrobiło się nieco jaśniej. Harry nałożył na nos
okulary, dzięki czemu mógł zobaczyć wyraźnie umęczoną twarz przyjaciółki. Miała
głębokie cienie pod oczami, a cała buzia wydawała się trochę spuchnięta.
–
Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził nieco żartobliwym tonem, przechodząc do
pozycji siedzącej. Hermiona głośno wypuściła powietrze i spuściła wzrok. Po
chwili usiadła na krześle przy biurku, na którym stała pusta klatka Hedwigi.
Niepewnie spojrzała Harry’emu w oczy i delikatnie zagryzła dolną wargę.
–
Wszystko w porządku? – teraz zdawał się
bardzo zmartwiony. Hermiona zaczęła pocierać ręce ze zdenerwowania, cały czas
usilnie unikała kontaktu wzrokowego. Kilka razy poruszyła niemo ustami, jakby
chciała coś powiedzieć .
–
Zejdź na dół, jak będziesz już gotowy. Kiedy tylko pani Weasley spakuje nam
jedzenie na drogę, opuszczamy ten dom – powiedziała w końcu ze słabym
uśmiechem, po czym opuściła pokój, zostawiając go samego.
**
Harry
zszedł do kuchni niosąc za sobą swój kufer. Ron wraz z Hermioną już zasiadali
przy stole. Mówili półszeptem, wydawało się, że o coś się kłócą. Gdy tylko go
zobaczyli, przerwali wspólną dyskusję.
–
Harry, jesteś już! – Hermiona niezgrabnie zagrała zaskoczenie, udając, że
zaledwie przed chwilą go ujrzała. – Siadaj, mamy jeszcze trochę czasu –
wskazała miejsce obok siebie.
–
O czym tak zawzięcie rozmawialiście? – spytał Harry, lecz w sumie w ogóle nie
był tym zainteresowany. Hermiona i Ron popatrzyli na siebie, jakby nie
wiedzieli, co odpowiedzieć. Oboje sztucznie się zaśmiali.
–
W sumie to o niczym konkretnym – Hermiona odpowiedziała wyraźnie speszona,
odgarniając z twarzy swoje długie, kręcone włosy. – Upewniłeś się czy czegoś
nie zostawiłeś? – dopytywała się, chcąc najwyraźniej szybko zmienić temat.
–
Tak, prócz Hedwigi, mam wszystko – stwierdził, obracając się na krześle i
spoglądając na pustą klatkę, przyczepioną do bagażu.
–
Pewnie jest już w Hogwarcie, cwaniara – odparł z chytrym uśmiechem Ron i
chwycił za kubek z ciepłą, obficie parującą herbatą.
–
Zapewne masz rację. – Harry oparł się o stół i spojrzał w stronę przyjaciela. –
Gdzie twoja mama? – teraz rozglądał się po kuchni w poszukiwaniu pulchnej
sylwetki pani Weasley.
–
Poszła po Ginny, pewnie wciąż nie może jej dobudzić. – Ron ewidentnie był zniecierpliwiony.
Nienawidził czekać. Nieustannie uderzał palcami w stół, wystukując tylko sobie
znaną melodię.
Po
chwili usłyszeli głośne skrzypienie i na progu wejścia do domu stanął pan
Weasley. Był przemoknięty do suchej nitki.
–
Witajcie, widzę, że jesteście już przygotowani! – krzyknął z entuzjazmem,
zamykając za sobą drzwi do Nory. – Świstoklik już czeka, zatem możemy ruszać w
drogę.
–
Ginny wciąż się szykuje – poinformował go posępnym głosem syn.
–
Ach, te kobiety. –Pan Weasley pokręcił głową.
–
Pójdę po nie – zaproponowała Hermiona, jednak w tej samej chwili wszyscy
usłyszeli, jak ktoś zbiega po schodach, niosąc za sobą coś ciężkiego.
–
Przepraszam, że musieliście na mnie czekać.
– Ginny w końcu się pojawiła, wyglądała na zawstydzoną. Harry uciekł
wzrokiem, gdy na niego spojrzała. Pani Weasley stała zaraz za swoją córką, w
pewnym momencie minęła ją i podeszła do kuchennego blatu, gdzie znajdowały się
cztery plastikowe pudełka na śniadanie.
–
Macie tu trochę jedzenia. – Rozdała każdemu prowiant. Wyglądała na potwornie
zdenerwowaną. Nie miała w sobie już tej pewności, co zazwyczaj i praktycznie
się nie odzywała.
–
Dobrze, zbierajcie się, wszyscy na nas czekają. – Pośpieszał ich pan Weasley. –
Nałóżcie
na siebie coś szczelnego, okropnie pada – polecił i spojrzał z niechęcią na
swój przemoknięty ubiór
Gdy
młodzież wreszcie wykazywała pełną gotowość, pani Weasley poczęła żegnać się ze
wszystkimi po kolei. Szczególną uwagę poświęciła Harry’emu, od którego nie
chciała się odkleić.
–
Molly, proszę cię, nie mamy na to czasu – powiedział pan Weasley z dezaprobatą,
kiedy zrozumiał, że jego żona nie zamierza ich wypuścić.
–
Idźcie już – zwróciła się do całej czwórki. Wyglądała, jakby zaraz miała się
rozpłakać. – Uważaj na nich, Arturze – odezwała się tym razem do męża łamiącym
głosem, po czym dłońmi zakryła swoje usta. Pan Weasley kiwnął jedynie
nieznacznie głową i pociągnął za klamkę, robiąc przejście pozostałym.
Nieprzyjemne, chłodne powietrze od razu wdarło się do ich płuc. Silny deszcz
przypominał tnące ostrza, które miały za zadanie zniszczyć wszystko na swej
drodze. Mokra trawa aż uginała się pod ciężarem wody. Zamiast pojedynczych
chmur, pojawiła się jednolita, szara konsystencja, całkowicie zasłaniająca
niebo. Pogoda zdawała się doszczętnie zwariować. Harry nie przypominał sobie,
aby kiedykolwiek o tej porze roku było tak okropnie.
–
To świstoklik – poinformował pan Weasley, wskazując na samotnie stojące krzesło
w ogrodzie. – No, już, złapcie się go! – nakazał, kiedy do niego dotarli.
Wszyscy w pośpiechu okrążyli zniszczony mebel, po czym mocno się go uczepili
jedną ręką, zaś drugą ściskali swój ciężki bagaż.
–
Nic się nie dzieje – stwierdziła Hermiona ze zdziwieniem w głosie, jednak
niespodziewanie Harry poczuł, jak żołądek wywraca mu się do góry. Nieco później
spostrzegł, że twarze towarzyszy robią się dziwnie zamazane. Ron w międzyczasie
próbował coś powiedzieć, ale jego głos okazał się całkowicie niezrozumiały.
Przypominało to flegmatyczny bełkot. Następnie cały obraz przed Harrym zaczął
wirować i wszystko kompletnie się zlało. Nagle coś pociągnęło go w dół. Wokół
niego pojawiały się
dziwne
obrazy, niestety, nie był w stanie się im przyjrzeć . Miał wrażenie, że zaraz
roztrzaska się na kawałeczki. Zamknął szybko oczy. Kiedy ponownie je otworzył,
leżał na zabrudzonej podłodze. Okropnie kręciło mu się w głowie. Wciąż kurczowo
trzymał się krzesła i swojego kufra. Reszta przyjaciół właśnie zbierała się z
podłogi.
–
Cholera, co jest grane? Było jeszcze gorzej niż ostatnim razem, aż chce mi się
rzygać – wykrztusił Ron słabym głosem, łapiąc się za głowę.
–
Gdzie my jesteśmy? – padło kolejne pytanie, tym razem z ust Hermiony.
Rozglądała się we wszystkie strony.
Znajdowali
się w jakimś dużym pokoju. Najwyraźniej dawno nikt tu nie zaglądał. Taki
wniosek można było wysunąć po widocznej, grubej warstwie kurzu, która okalała
całe pomieszczenie. Nie wspominając, że rzeczy znajdujące się w środku były
wprost zarośnięte brudem, w efekcie tracąc swe pierwotne kolory. Fotele, stół
oraz krzesła w chwili obecnej nie nadawały się do użytku. Teraz w środku
panowała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie kroplami deszczu, które
uderzały o stary blaszany parapet.
–
To po prostu zwykły, opuszczony mugolski budynek – poinformował z uśmiechem pan
Weasley, otrzepując się niedbale z brudu. – Od dawna nie mieszkają w nim żadni
ludzie. Pomyślałem, że to idealne miejsce, aby się teleportować, zobaczcie,
stąd widać stację King's Cross. – Wyjrzał przez obskurne okno budynku i
zachęcił, aby pozostali zrobili to samo.
–
Całkiem sprytnie, panie Weasley – pochwalił go Harry z delikatnym uśmiechem, stojąc
już przy nim. Obserwował, jak ludzie tłumnie wychodzą i wchodzą do stacji,
osłaniając się przed deszczem swoimi parasolami. Od celu wędrówki dzieliło ich
jakieś sto metrów. Harry czuł się niemal jak w domu. Hogwart był już prawie na wyciągnięcie ręki i
nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie się w nim znajdzie.
–
Na co czekamy? Ruszmy się w końcu! – Ron wyglądał zza głowy przyjaciela i
wyraźnie się niecierpliwił.
–
Zgadza się. Idziemy, za pół godziny odjeżdża pociąg – odparł pewnie ojciec Rona
i ruszył pierwszy, najwyraźniej chcąc poprowadzić swych protegowanych.
Kiedy
wyszli na zewnątrz, słychać było jedynie odgłos nadjeżdżających samochodów i
szum nieustającego deszczu. Każdy skrył się pod swoim parasolem, nie mając
ochoty wychylać spod niego choćby czubka własnego nosa. Poruszali się szerokim,
zatłoczonym chodnikiem, ostrożnie przeciskając się naprzód. Na ulicy, przez którą chcieli przejść,
tworzył się ogromny korek. Pan Weasley wydawał się całkowicie oczarowany
sygnalizacją świetlną. Ani na moment nie odrywał od niej wzroku.
–
Panie Weasley, czy czasem nie powinniśmy mieć zapewnionej ochrony? – zapytała
Hermiona z nutą strachu w głosie. Ciągle obracała się za siebie, jakby każdy
idący za nią człowiek, był potencjalnym wrogiem – Oczywiście nie wątpię w pana
umiejętności – szybko dodała.
–
Spokojnie, Hermiono – odparł z rozbawieniem mężczyzna, na moment zwrócił uwagę
na swą podopieczną. – Naprawdę sądzisz, że jesteśmy sami?
–
Co ma pan na myśli? – Harry włączył się do rozmowy.
–
A to, że Ministerstwo Magii odpowiednio zadbało o wasze bezpieczeństwo. Mówiąc
wprost, wszędzie obserwują nas aurorzy, możecie być zatem spokojni, nic nam nie
grozi – zapewnił ich opiekun, tym razem kierując swe słowa bezpośrednio do
Harry’ego.
Najwidoczniej
takie wyjaśnienie wystarczyło Hermionie, bezsprzecznie ogromny kamień spadł z
serca dziewczyny. Jej blada dotąd twarz nabrała rumieńców, a na usta wkradł się
uśmiech pełen ulgi.
–
Możemy już przechodzić – poinformował Harry. Jako jedyny bacznie śledził ruch
świateł.
–
Niesamowite, ta głębia koloru, doprawdy, mugole to prawdziwi geniusze –
przyznał ochoczo pan Weasley, kiedy zauważył, że czerwony kolor zmienił się na
zielony.
**
Stacja
King's Cross wypełniona była ludźmi po brzegi. Harry musiał uważać, by
przypadkiem nie przejechać komuś bagażem po nodze. Wprawdzie panował wielki
zaduch, ale przynajmniej nie mókł.
Szedł
razem z przyjaciółmi wielkim holem, kierując się jak najszybciej w stronę
peronów dziewięć i dziesięć.
–
Pośpieszcie się, zostało piętnaście minut do odjazdu! – zaalarmował pan
Weasley, wycierając chustą pot z czoła.
–
Robimy, co w naszej mocy! – warknął z wściekłością Ron, odgarniając z drogi
jakąś staruszkę, która akurat nawinęła mu się pod rękę. Nawet on, bardzo wysoki
chłopak, miał problem z napierającym ze wszystkich stron tłumem. O dziwo
przewodził towarzyszom, jako jedyny mógł pochwalić się dobrą widocznością,
bowiem większość ludzi, była od niego znacznie niższa. Dzięki temu potrafił
wskazać reszcie odpowiedni kierunek. – Widzę barierkę – dodał nagle, wyraźnie
szczęśliwy.
Z
czasem horda mugoli zaczynała się wyraźnie przerzedzać i wszyscy mogli
zaczerpnąć powietrza.
–
No nareszcie! – zawołał zadowolony pan Weasley. Jego twarz przypominała teraz
mocno czerwonego buraka.
–
Tato, zobacz, tam stoją Fred i George – zauważyła Ginny, pierwszy raz od
opuszczenia Nory odzywając się. Bliźniacy stali tuż przy barierce, za którą
ukrywał się peron dziewięć i trzy
czwarte.
–
Nareszcie jesteście. Pośpieszcie się, pociąg niedługo odjedzie – zakomunikował
Fred poważnym tonem. Jego surowy wyraz twarzy zupełnie do niego nie pasował.
–
Najlepiej zacznijmy od ciebie, Harry. Po drugiej stronie jest bezpieczniej. –
George również wyglądał na lekko zdenerwowanego, bacznie obserwował przestrzeń wokół
siebie. – Mamy coś do przekazania Hermionie i Ronowi – dodał głosem pełnym
napięcia.
Harry
spojrzał ze zdziwieniem na dwójkę swych najlepszych przyjaciół. Wydawali się
tak samo zaskoczeni.
–
Spokojnie, Harry, to nic takiego. Ruszą zaraz za tobą – zapewnił go Fred,
widząc jego reakcję.
Harry
bez sprzeciwu skierował się do przejścia, chowając głęboko to, co miał ochotę
powiedzieć. Zanim przekroczył ceglaną ścianę, spojrzał za siebie. Wszyscy
niepewnie patrzyli na niego z ponurym uśmiechem. Znów zwrócił swój wzrok na
barierkę. Zamknął oczy i zrobił krok naprzód.
**
Korekta:
Alex
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Przeczytałeś? Skomentuj:)