Ostatnimi
czasy Ministerstwo Magii wręcz pękało w szwach. Tłumy pracowników niemal w
biegu wędrowały po korytarzach resortu, by rozwiązać jakieś problematyczne
zadania. Z kominków dochodziły głośnie trzaski, co świadczyło o ich nieustannym
użytkowaniu. Większość osób chciała prędko dotrzeć do wind na końcu korytarza.
W samym środku znajdowała się Fontanna Magicznego Braterstwa przedstawiająca
centaura, skrzata, goblina i dwóch czarodziei, która przypominała o przymierzu
między magicznymi stworzeniami a magami.
Znów sprawiała wrażenie piekielnie wytrzymałej konstrukcji. Ministerstwo
błyskawicznie poradziło sobie z jej naprawą, kiedy dwa lata wcześniej została
doszczętnie zniszczona. Teraz dumnie
odbijała się od idealnie wypolerowanej podłogi z ciemnego drewna.
W
powietrzu unosiły się małe, papierowe samolociki, kursujące między piętrami, by
dostarczyć niecierpiące zwłoki wiadomości. Jeden z nich przemknął przez otwarte
drzwi windy i spokojnie wraz z resztą swych pobratymców zaczął unosić się nad głowami zdenerwowanych
pracowników. Kobiecy głos za każdym razem podawał dokładne informacje na temat
wydziału. Gdy tylko winda znalazła się na pierwszym piętrze, samolot
pomknął prosto przed siebie, po czym nagle
prześlizgnął się przez wąskie przejście po lewej stronie i wylądował na
pokaźnym, bogato zdobionym biurku, które stało pośrodku pokoju. Jasne ściany w
kolorze kawy z mlekiem potęgowały wrażenie elegancji . Gdzieniegdzie wisiały
portrety czarodziejów, najpewniej widnieli na nich poprzedni, nieżyjący już
Ministrowie Magii. Przy drzwiach stały nieruchomo dwie żelazne zbroje, które
sprawiały wrażenie strażników pilnujących wejścia. Stary mosiężny żyrandol z
białymi, nieco nadpalonymi świecami, zdobiący lekko zżółknięty sufit, pokryty
był wielkimi zakurzonymi pajęczynami. Przy biurku siedział niski osobnik o
siwych włosach. Miał na sobie fioletowy
garnitur z pomarańczową muszką, spiczaste niebieskie buty i płaszcz koloru
złota. Jego zielony melonik wisiał na wieszaku koło okna, przez które wpadały
promienie słońca, oświetlając posępne wnętrze pokoju. Mężczyzna głośno
odchrząknął. Twarz miał przysłoniętą gazetą i studiował ją z wielką uwagą. Jego
nabiegłe krwią oczy wolno przesuwały się
po tekście, jakby chciały za wszelką cenę zapamiętać każde, nawet najmniejsze
słowo artykułu. Uwagę przykuwały duże, płonące litery, które potrafiłyby
namówić do czytania nawet największego ignoranta.
Chaos w świecie czarodziei
Informacje
o atakach nieustannie napływają do magicznego społeczeństwa. Ludzie popadli w
niekontrolowaną panikę oraz czują się oszukani. Mimo wielu obietnic związanych
z zapewnieniem ochrony, w dalszym ciągu giną kolejne, niewinne osoby.
Ministerstwo Magii wciąż nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji lub – co
bardziej trafne – po prostu lekceważy niepokojące doniesienia, najwyraźniej
licząc na to, że problem wkrótce rozwiąże się sam. Odkąd Albus Dumbledore po
raz kolejny podjął współpracę z Korneliuszem Knotem, świat na nowo uwierzył, że wszystko jakoś się
ułoży. W końcu nikt nie śmiał wątpić w najpotężniejszego czarodzieja na ziemi.
Szybko okazało się jednak, że nawet ten wybitny starzec niewiele może względem
Sami-Wiecie-Kogo. Śmiercożercy z czasem stali się jeszcze bardziej bezlitośni,
a gdy mugole przestali dostarczać im odpowiedniej dawki adrenaliny, za cel
obrali sobie pobratymców. Obecnie dyrektor Hogwartu nie daje znaku życia,
czyżby zadanie, jakiego się podjął nagle go przerosło? Korneliusz Knot
zapewnia, iż robi wszystko, aby zadbać o bezpieczeństwo obywateli, niestety,
kolejna szokująca informacja wyraźnie temu przeczy – śmierć Stalneya Wilsona – każdemu dobrze znanego maga,
który pracował nad eliksirami z wykorzystaniem krwi jednorożców. Wynalazca tak
wspaniałego specyfiku, jak choćby Eliksir Oczyszczenia. Mężczyzna zaledwie
wczoraj został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Przed śmiercią stoczył
zaciekłą walkę z napastnikami. Od dłuższego czasu krążyły plotki, że bestialsko
uśmiercał niewinne zwierzęta, na których prowadził badania. Oczywiście te
pomówienia są przypuszczalnie wyssane z przysłowiowego palca. „On ich nie zabijał!” zdenerwował się
współpracownik zamordowanego czarodzieja, gdy
próbowałam przeprowadzić z nim spokojną rozmowę. Kiedy mówił, drobinki
śliny wystrzeliwały z jego warg niczym pociski i lądowały wprost na mojej
twarzy. „By zdobyć potrzebny składnik eliksiru po prostu obezwładniał
jednorożca mocnym uderzeniem w głowę, a następnie robił głębokie nacięcie w
okolicy podbrzusza. Czasem zwierzę wykrwawiało się na śmierć, ale jest to
nieuniknione w tej pracy!” oświadczył, zaciekle przy tym gestykulując i
przedstawiając każdą makabryczną czynność, dbając nawet o najmniejsze
szczegóły. Cóż, wypowiedź delikwenta pozostawiam waszemu osądowi. Rodzi się
jednak kilka ważnych pytań, które wciąż pozostają bez odpowiedzi. Czy Stanley
Wilson faktycznie zasługuje na szacunek, jakim powszechnie się go darzy? Może
tak naprawdę był to tylko zwykły sadysta bez skrupułów, dążący do celu po
trupach? Kto go zabił – zagorzały miłośnik przyrody, czy słudzy Czarnego
Pana? Jedno jest pewne, znęcanie się nad
biednymi jednorożcami powinno być bezwzględnie karane. W tym wypadku jest
nadzieja, że śmierciożercy dopuścili się pierwszego (miejmy nadzieję, nie
ostatniego) dobrego uczynku. Tym samym Ministerstwo Magii prowadzi nie tylko
śledztwo w sprawie śmierci człowieka, ale także bada kwestię znęcania się nad
magicznymi istotami. Jak widać los zwierząt leży im bardziej na sercu, niż
śmierć setek mugoli.
Dla
Proroka Codziennego,
Rita
Skeeter
— Przeklęta wiedźma! Czy ten koszmar nigdy się
nie skończy?! Mam już dość tych wszystkich bzdur, którymi karmi ludzi! — Knot
krzyknął głośno, uderzając gazetą o nieco wybrakowany blat biurka. — Co tam
znów przysłali, Percy? — spytał już spokojniej, patrząc tym razem nieufnie na
mały samolocik, zupełnie jakby miał do czynienia z jakimś magicznym ładunkiem
wybuchowym.
Chłopak
za pomocą zaklęcia szybko przyciągnął do siebie wiadomość i jednym ruchem
różdżki rozwinął ją.
—
To raport w sprawie śmierci Wilsona. Piszą, że w jego organizmie wykryto
pozostałości serum prawdy, co oznacza, że przed śmiercią był przesłuchiwany.
Został też okradziony z wszelkich receptur i eliksirów, jakie znajdowały się w
jego domu — odparł spokojnie, stojąc przy oknie. Promienie słońca delikatnie
oświetlały jego pełną powagi twarz, odsłaniając przy okazji liczne piegi, które
normalnie gdzieś się ukrywały. Charakterystyczne rude włosy były niczym znak
rozpoznawczy, dlatego, mimo wielu starań, nie potrafił uciec przed rodzinnym
nazwiskiem. Na nosie spoczywały mu okulary w rogowej oprawce.
—
Wiedziałem, że ten idiota tak skończy. Odmawiając współpracy z ministerstwem,
sam skazał się na śmierć. Niepokoi mnie jedynie fakt, że wszystkie jego zapiski
są w rękach wroga. Jestem ciekaw, jak Dumbledore sobie teraz z tym poradzi. —
Chwycił za porcelanowy dzbanuszek i nalał sobie kawy do filiżanki. — Piszą coś
jeszcze? — zapytał w taki sposób, jakby ta sprawa w ogóle go nie interesowała.
—
Dalej podali same zeznania świadków — odparł poważnym tonem Weasley, odwracając
się do swego rozmówcy. — Skontaktował się już z panem? — podjął rozmowę widząc,
że nie uzyskał żadnej reakcji ze strony swojego zwierzchnika.
—
Ten zapyziały staruch najwyraźniej postanowił mnie ignorować. Nieważne ile
wyślę mu wiadomości, milczy niczym grób. Podczas gdy on bezpiecznie przesiaduje
w zamku, ja nadstawiam karku, aby jego wizerunek zanadto nie ucierpiał. To on ponosi
za wszystko winę, pozwolił, aby ta szalona kobieta pisała o wszystkim, co tylko
przyjdzie jej do głowy. Teraz ja muszę świecić oczami przed narodem, kiedy po
raz kolejny zarzuca się ministerstwu błędy.
—
Można zwolnić obecną redaktorkę i zatrudnić na jej miejsce kogoś
odpowiedniejszego — zasugerował Percy wyniosłym tonem, starannie czyszcząc
swoje zabrudzone okulary aksamitną chustą.
—
Gdyby to było takie proste. — Knot oparł się o siedzenie fotela i spojrzał
nieprzytomnym wzrokiem w sufit. — Ludzie już mi nie ufają, pamiętaj, że tylko
dzięki Dumbledore’owi uniknąłem dymisji. Jeśli nagle chciałbym zastąpić Ritę
Skeeter kimś innym, natychmiast pojawiłyby się pogłoski, że chcę w jakiś sposób
wpłynąć na informacje podawane w Proroku Codziennym. To by w rozumowaniu
społeczeństwa znaczyło, że mam coś do
ukrycia.
—
Wszystko przez to, że nie wierzył pan w powrót…
—
Tak, dokładnie, ale nie wracajmy już do tego. Muszę skupić się na ratowaniu
sytuacji… — Korneliusz nagle zamilkł, a jego oczy dziwnie rozbłysły,
błyskawicznie wyprostował się w fotelu, złapał za pióro wciąż umoczone w
atramencie i zaczął z uśmiechem skrobać coś na lekko zwiniętym pergaminie.
—
Co pan zamierza, panie ministrze?
Młody
czarodziej czuł się zbity z tropu. Na jego twarzy wyryło się głębokie
zdziwienie połączone z dezorientacją. Już od bardzo dawna nie widział tak
ożywionego ministra.
—
Skoro Dumbeldore chce bawić się w kotka i myszkę, nie będę psuć mu zabawy, ale
upewnię się najpierw, że to mnie przypadnie rola kota — zaśmiał się pod nosem.
Po chwili wyciągnął rękę z kopertą w kierunku Percy’ego.
—
Do kogo mam to wysłać? — spytał, gdy obracając w rękach papier zorientował się,
że nie ma danych odbiorcy.
—
Cóż, jeśli nie można pokonać wroga, najlepiej się do niego przyłączyć.
Najwyższy czas złożyć propozycję Ricie Skeeter. Wybierz najszybszą sowę, jaką
tylko posiada ministerstwo, z niecierpliwością będę czekać na odpowiedź.
Młodszy
sekretarz skinął delikatnie głową i bez słowa opuścił pokój. Gdy tylko Minister
Magii został sam, chwycił ponownie za filiżankę i z chytrym uśmiechem upił z
niej łyk kawy. Spojrzał w kierunku okna, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego
pomagier. Chociaż tutaj mógł w spokoju napawać się tak wspaniałą pogodą, nawet
jeśli była to tylko zwykła iluzja.
**
Harry
z trudem otworzył powieki. Był kompletnie zamroczony. Wszystko wokół niego
zlewało się ze sobą. Z daleka usłyszał dwa znajome głosy. Ktoś najwidoczniej
prowadził dość ożywioną rozmowę. Z czasem jego wzrok zaczął się wyostrzać, a
niezrozumiały bełkot powoli nabrał sensu.
—
Co jeśli się nie obudzi?
—
Wyjdzie z tego, przecież słyszałaś, co mówiła Pomfrey.
—
To moja wina, powinnam pozwolić mu z nami iść.
—
Przestań. Nie jesteś niczemu winna. Harry jest dorosły, znał ryzyko.
—
Jak możesz być tak nieczuły?
—
Wody… — Harry bąknął niewyraźnie i próbował delikatnie się dźwignąć. Czuł
nieprzyjemną suchość w gardle.
—
Harry! Ron, zobacz! — Hermiona krzyknęła z przejęciem, szybko podchodząc do
łóżka przyjaciela.
—
Widzę przecież, nie krzycz tak, bo zaraz wpadnie ta pomylona furiatka i nas
stąd wykopie. — Podszedł do białej szpitalnej szafki. Wziął w dłoń dzbanek i
nalał nieco wody do dużego pucharu stojącego obok. — Masz stary, łyknij sobie —
powiedział z uśmiechem, po czym wręczył naczynie Harry’emu, aby ten mógł ugasić
pragnienie.
—
Harry, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Może powinnam iść po
pielęgniarkę? — Hermiona zaczęła bombardować go pytaniami, w międzyczasie
podłożyła mu wysoko poduszkę pod plecy, widząc, że chłopak chce ułożyć się w
pozycji siedzącej.
—
Nic mi nie jest — odpowiedział krótko, po czym przyciągnął kielich do siebie i
zanurzył wargi w chłodnej wodzie.
—
Pamiętasz coś? — Gryfonka podjęła kolejną próbę uzyskania jakiejkolwiek
odpowiedzi. Złapała Harry’ego za dłoń i usiadła na skraju łóżka, a jej trzęsące
się z niepokoju oczy próbowały wychwycić
choćby najmniejszą zmianę na jego twarzy.
—
Nie męcz go, daj mu trochę czasu, przecież dopiero się obudził — wtrącił się
Ron i ciężko opadł na krzesło po drugiej stronie.
Harry
ospałym głosem opowiedział o wydarzeniach, które miały miejsce tamtej nocy. Z
każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem miny jego przyjaciół coraz bardziej się
zmieniały. Harry pominął niewygodny epizod, w którym usłyszał nieznany dotąd
głos. Nie był do końca pewny czy istniał naprawdę – może to jedynie wytwór jego wyobraźni. W końcu dementorzy zdołali
dotkliwie go osłabić, a w takim stanie nie trudno o halucynacje. Zamyślił się,
kiedy próbował przywołać tamte wspomnienia, szybko jednak wrócił do
opowiadania, gdy Hermiona z zatroskaną miną położyła dłoń na jego czole,
pytając czy wszystko w porządku. W
pewnej chwili, gdy poruszył temat przepędzenia napastników, atmosfera stała się
dość napięta. Ron zakrztusił się wodą, którą właśnie popijał prosto z dzbanka,
a oczy Hermiony znacznie się rozszerzyły.
—
O co chodzi? — Harry ponownie się odezwał, patrząc na wyraźnie
zdezorientowanych przyjaciół.
—
To nic takiego — pospieszyła z odpowiedzią Hermiona i obdarowała go
pokrzepiającym uśmiechem, udając, że to, co właśnie usłyszała, nie robiło na niej najmniejszego wrażenia.
—
Co ty pieprzysz, Hermiona! Harry właśnie wyjaśnił, co tak naprawdę zaszło
tamtej nocy! — rudzielec podniósł ton, a oczy niebezpiecznie zalśniły mu ze
złości.
—
Ciszej, Ron! To nie czas na takie rozmowy! — odparła zniecierpliwiona,
najwyraźniej za wszelką cenę chciała uciąć temat.
—To
Malfoy wpuścił dementorów do zamku, teraz jestem tego pewien! — Zerwał się z
krzesła jak oparzony.
—
Dumbledore wszystko wyjaśnił i nie ma powodu, aby mu nie wierzyć. Ty widzę masz
wyraźne wątpliwości. Poza tym na tle ostatnich wydarzeń ta sprawa wydaje się
błahostką — odparła lekceważąco, dając mu do zrozumienia, że nie brała jego słów na poważnie.
—
Nie żartuj, Hermiona, przecież mógł nas
wszystkich pozabijać! — Weasley mocno zacisnął dłonie w pięści. Był cały
czerwony. Gniew ciągle w nim narastał, przypominał wulkan, któremu lada moment
groziła eksplozja.
Harry
na dźwięk nazwiska „Malfoy” był kompletnie zdezorientowany. Nie miał bladego
pojęcia, o czym ta dwójka tak zażarcie rozmawiała, a fakt, że wmieszali w tę
sprawę Ślizgona, wcale go nie uspokajał. Postanowił nie wtrącać się do
sprzeczki, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej.
—
Dyrektor mu ufa, to mi zupełnie wystarczy — Hermiona odparła stanowczo i
skrzyżowała nogi. Ta na pozór nic nie znacząca czynność świadczyła o tym, że
ona również traciła cierpliwość. Harry zobaczył nawet iskierki złości w jej
źrenicach.
—Dumbledore
może mu ufać, ale ja nie zamierzam! Staruchowi pewnie poprzewracało się w
głowie na starość! – Ron uparcie bronił swojej racji, złapał rękoma metalową
poręcz łóżka i sprawiał wrażenie, jakby chciał ją wyrwać.
—
Nie przyszliśmy tutaj, aby się awanturować. Harry ledwie się obudził,
potrzebuje ciszy i spokoju, więc jeśli nadal masz się zachowywać w ten sposób,
to byłoby lepiej, gdybyś jednak sobie poszedł — Hermiona wysyczała przez zęby
wciąż uparcie wpatrzona w znajdującego się na łóżku przyjaciela. Ron stał
jeszcze przez chwilę jak posąg, mrużąc wściekle oczy. W pewnym momencie
odwrócił się napięcie i szybko opuścił skrzydło szpitalne. Harry dawno nie
widział tak poruszonego przyjaciela. Owszem, on i Hermiona dość często się
kłócili, w większości powodem ich sprzeczek były zwykłe błahostki, jak choćby
bałaganiarstwo Weasley’a, czy też niezaprzeczalna doskonałość najpilniejszej
Gryfonki w Hogwarcie. Niestety Harry musiał przyznać, że ich stosunki troszkę
się ochłodziły. Kika dni przed rokiem szkolnym zauważył, że prawie ze sobą nie
rozmawiają. Wyjątkiem były chwile, gdy skakali sobie do gardeł. W towarzystwie
Harry’ego starali się udawać świetnie dogadujących się przyjaciół i dla
niewprawnego oka mogłoby się wydawać, że wszystko było w porządku. Harry jednak
znał ich zbyt dobrze i szybko orientował się we wszystkich zmianach, jakie
między nimi zachodziły. Byli naprawdę słabymi aktorami – ich speszone twarze
mówiły nazbyt wiele. Harry bez problemu wyczuł, że czuli się bardzo
niekomfortowo w swoim towarzystwie, jednak bardzo się dziwił, że mimo tych
wszystkich wspólnych nieporozumień, każdą wolną chwilę spędzali razem.
Hermiona
wciąż bacznie obserwowała Harry’ego w zupełnym bezruchu, jakby ktoś rzucił na
nią jakieś zaklęcie. Chłopak miał zamiar nawet delikatnie nią potrząsnąć, ale
Hermiona niespodziewanie drgnęła, a jej oczy zrobiły się szkliste od
napływających łez.
—
Wszystko w porządku? — Harry spytał zmartwiony. Zdjął z siebie kołdrę i zsunął
nogi z łóżka, aby usiąść tuż przy niej. Hermiona zamrugała pośpiesznie
powiekami, chcąc najwyraźniej zatuszować oznakę słabości.
—
Nic mi nie jest, martwiłam się o ciebie po prostu — żarliwie zaprzeczyła. — Nie musiałeś od razu tak się zrywać —
dodała troszkę zakłopotana. Dłonią odgarnęła swoje gęste loki, które na moment
przysłoniły jej twarz.
—
To na wypadek gdybyś chciała się przytulić — Harry wyszczerzył do niej zęby, na
co dziewczyna już bez oporów głośno się zaśmiała.
—
Kiedyś może skorzystam, w tej chwili jakoś sobie radzę — szturchnęła go mocno w
ramię, zapominając, że jeszcze przed chwilą leżał całkowicie nieprzytomny.
—
Jak chcesz, ale miej na uwadze, że taka okazja może się już nie powtórzyć. —
Złożył ręce na piersi i udał obrażonego.
—
Próbuj dalej, może jednak zmienię zdanie — odparła już wyraźnie ożywiona.
W
smutnych, orzechowych oczach pojawiły się szalone ogniki. Roześmiani patrzyli
na siebie. Harry zdążył opracować metodę na poprawienie humoru Hermionie.
Wiedział, że coś ją gryzło i choć bardzo chciał z nią o tym porozmawiać, nie
mógł wydusić z dziewczyny ani słowa. Chyba tylko Ron był bardziej uparty.
—
Jak tu trafiłem? — spytał Harry, gdy w końcu przestali się śmiać, a ich twarze
na powrót sposępniały, jakby w jednej sekundzie uleciało z nich wszelkie życie.
Hermiona przez chwilę milczała. Spojrzała ze strachem na przyjaciela.
Najwidoczniej nie miała ochoty wracać pamięcią do tamtych wydarzeń. W końcu, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma
sensu milczeć, potarła dłonią czoło w zastanowieniu i z lekko drżącym głosem
zaczęła mówić.
—
Po tym, jak wróciliśmy do dormitorium, Neville powiedział nam o twoim
zniknięciu. Zaczęłam z Ronem wszędzie cię szukać, niestety nigdzie cię nie
było. Przepadłeś jak kamień w wodę. Przez głowę przewijały mi się potworne
scenariusze, byłam na skraju wytrzymałości. Kiedy przechodziliśmy korytarzem
niedaleko sali wejściowej, zauważyliśmy przenikliwy blask, dochodzący z błoni.
Spojrzałam w okno i zobaczyłam srebrnego jelenia biegającego kilka metrów od
nas. Poczułam ogromną ulgę, od razu wiedziałam, że to musisz być ty…– Hermiona
przerwała, aby nabrać powietrza. Mówiła na jednym wydechu, najwidoczniej
chciała mieć to wszystko już za sobą – Gdy razem z Ronem udaliśmy się na
miejsce, przy tobie klęczał Malfoy…
—
Malfoy? — Harry zapytał wyraźnie zszokowany tą wiadomością.
—
Tak, w pierwszej chwili nawet nie zwróciłam na niego uwagi, widziałam tylko
twoją nieobecną, bladą twarz. Bałam się podejść bliżej, myślałam, że nie
żyjesz. – Po policzkach Hermiony zaczęły płynąć łzy, choć bardzo się starała,
nie mogła się powstrzymać.
—
Wystarczy, nie musisz nic więcej mówić. — Harry delikatnie pogładził
przyjaciółkę po ramieniu, poczuł się
winny, że doprowadził ją do takiego stanu, jednak jego ciekawość wzięła
górę nad wrażliwością.
—
Wybacz, to silniejsze ode mnie. —
odparła wycierając łzy o rękaw szaty, po czym po krótkiej pauzie podjęła
kolejną próbę streszczenia wydarzeń tamtej nocy. — Kiedy tylko Malfoy podniósł
się z ziemi, Ron uderzył go z całej siły pięścią w twarz, zaczął wrzeszczeć,
żeby się od ciebie odsunął. Doszło między nimi do bójki. Ja sama, kiedy tylko
przezwyciężyłam strach, pochyliłam się nad tobą i próbowałam ci pomóc. Harry,
byłam pewna, że nie oddychasz!
—
Jak widzisz, wciąż tu jestem — Harry powiedział pocieszająco i przyciągnął
Hermionę do siebie, a jej głowa spoczęła mu na ramieniu.
—
Ostatecznie wszyscy trafiliśmy na obserwacje do skrzydła szpitalnego. Gdybyś
tylko widział sińce pod okiem Malfoya albo napuchniętą wargę Rona. — Hermiona
zaśmiała się słabo, a do jej oczu po raz kolejny napłynęły łzy. — Harry, tak
się cieszę, że nic ci nie jest! — Objęła mocno przyjaciela.
—
Wiedziałem, że w końcu padniesz mi w ramiona — odparł żartobliwie, poklepując
przyjaciółkę po plecach. Jednak myślami był już kompletnie gdzie indziej.
Wstrząsnęło nim to, co usłyszał od Hermiony. Co Malfoy robił na błoniach?
Musiał za wszelką cenę dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Gdy tylko
wyjdzie ze skrzydła szpitalnego, będzie musiał od razu porozmawiać z Ronem.
Może on wiedział coś więcej, o czym nie powiedziała mu Hermiona. Zdawał sobie
sprawę, że taka ilość dementorów nie pojawiła się w Hogwarcie przypadkowo, a
jeśli połączyć z tym Malfoya, wszystko stawało się proste i oczywiste. Gdyby
nie jego przyjaciele najpewniej już by nie żył. Jedyne, czego teraz pragnął, to
wyrwać się jak najszybciej z tego miejsca.
**
Korekta:
Alex
Od
autora: Z uwagi, że w rozdziałach zaszły pewne zmiany(nie poddane korekcie), do
tekstu mogły wkraść się drobne błędy.