środa, 26 października 2016

Rozdział 3: Kłopoty Ministerstwa Magii


Ostatnimi czasy Ministerstwo Magii wręcz pękało w szwach. Tłumy pracowników niemal w biegu wędrowały po korytarzach resortu, by rozwiązać jakieś problematyczne zadania. Z kominków dochodziły głośnie trzaski, co świadczyło o ich nieustannym użytkowaniu. Większość osób chciała prędko dotrzeć do wind na końcu korytarza. W samym środku znajdowała się Fontanna Magicznego Braterstwa przedstawiająca centaura, skrzata, goblina i dwóch czarodziei, która przypominała o przymierzu między magicznymi  stworzeniami a magami. Znów sprawiała wrażenie piekielnie wytrzymałej konstrukcji. Ministerstwo błyskawicznie poradziło sobie z jej naprawą, kiedy dwa lata wcześniej została doszczętnie zniszczona.  Teraz dumnie odbijała się od idealnie wypolerowanej podłogi z ciemnego drewna.
W powietrzu unosiły się małe, papierowe samolociki, kursujące między piętrami, by dostarczyć niecierpiące zwłoki wiadomości. Jeden z nich przemknął przez otwarte drzwi windy i spokojnie wraz z resztą swych pobratymców  zaczął unosić się nad głowami zdenerwowanych pracowników. Kobiecy głos za każdym razem podawał dokładne informacje na temat wydziału. Gdy tylko winda znalazła się na pierwszym piętrze, samolot pomknął  prosto przed siebie, po czym nagle prześlizgnął się przez wąskie przejście po lewej stronie i wylądował na pokaźnym, bogato zdobionym biurku, które stało pośrodku pokoju. Jasne ściany w kolorze kawy z mlekiem potęgowały wrażenie elegancji . Gdzieniegdzie wisiały portrety czarodziejów, najpewniej widnieli na nich poprzedni, nieżyjący już Ministrowie Magii. Przy drzwiach stały nieruchomo dwie żelazne zbroje, które sprawiały wrażenie strażników pilnujących wejścia. Stary mosiężny żyrandol z białymi, nieco nadpalonymi świecami, zdobiący lekko zżółknięty sufit, pokryty był wielkimi zakurzonymi pajęczynami. Przy biurku siedział niski osobnik o siwych włosach.  Miał na sobie fioletowy garnitur z pomarańczową muszką, spiczaste niebieskie buty i płaszcz koloru złota. Jego zielony melonik wisiał na wieszaku koło okna, przez które wpadały promienie słońca, oświetlając posępne wnętrze pokoju. Mężczyzna głośno odchrząknął. Twarz miał przysłoniętą gazetą i studiował ją z wielką uwagą. Jego nabiegłe krwią oczy  wolno przesuwały się po tekście, jakby chciały za wszelką cenę zapamiętać każde, nawet najmniejsze słowo artykułu. Uwagę przykuwały duże, płonące litery, które potrafiłyby namówić do czytania nawet największego ignoranta.

                                                     

                                            



Chaos w świecie czarodziei




Informacje o atakach nieustannie napływają do magicznego społeczeństwa. Ludzie popadli w niekontrolowaną panikę oraz czują się oszukani. Mimo wielu obietnic związanych z zapewnieniem ochrony, w dalszym ciągu giną kolejne, niewinne osoby. Ministerstwo Magii wciąż nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji lub – co bardziej trafne – po prostu lekceważy niepokojące doniesienia, najwyraźniej licząc na to, że problem wkrótce rozwiąże się sam. Odkąd Albus Dumbledore po raz kolejny podjął współpracę z Korneliuszem Knotem, świat  na nowo uwierzył, że wszystko jakoś się ułoży. W końcu nikt nie śmiał wątpić w najpotężniejszego czarodzieja na ziemi. Szybko okazało się jednak, że nawet ten wybitny starzec niewiele może względem Sami-Wiecie-Kogo. Śmiercożercy z czasem stali się jeszcze bardziej bezlitośni, a gdy mugole przestali dostarczać im odpowiedniej dawki adrenaliny, za cel obrali sobie pobratymców. Obecnie dyrektor Hogwartu nie daje znaku życia, czyżby zadanie, jakiego się podjął nagle go przerosło? Korneliusz Knot zapewnia, iż robi wszystko, aby zadbać o bezpieczeństwo obywateli, niestety, kolejna szokująca informacja wyraźnie temu przeczy – śmierć  Stalneya Wilsona – każdemu dobrze znanego maga, który pracował nad eliksirami z wykorzystaniem krwi jednorożców. Wynalazca tak wspaniałego specyfiku, jak choćby Eliksir Oczyszczenia. Mężczyzna zaledwie wczoraj został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Przed śmiercią stoczył zaciekłą walkę z napastnikami. Od dłuższego czasu krążyły plotki, że bestialsko uśmiercał niewinne zwierzęta, na których prowadził badania. Oczywiście te pomówienia są przypuszczalnie wyssane z przysłowiowego  palca. „On ich nie zabijał!” zdenerwował się współpracownik zamordowanego czarodzieja, gdy  próbowałam przeprowadzić z nim spokojną rozmowę. Kiedy mówił, drobinki śliny wystrzeliwały z jego warg niczym pociski i lądowały wprost na mojej twarzy. „By zdobyć potrzebny składnik eliksiru po prostu obezwładniał jednorożca mocnym uderzeniem w głowę, a następnie robił głębokie nacięcie w okolicy podbrzusza. Czasem zwierzę wykrwawiało się na śmierć, ale jest to nieuniknione w tej pracy!” oświadczył, zaciekle przy tym gestykulując i przedstawiając każdą makabryczną czynność, dbając nawet o najmniejsze szczegóły. Cóż, wypowiedź delikwenta pozostawiam waszemu osądowi. Rodzi się jednak kilka ważnych pytań, które wciąż pozostają bez odpowiedzi. Czy Stanley Wilson faktycznie zasługuje na szacunek, jakim powszechnie się go darzy? Może tak naprawdę był to tylko zwykły sadysta bez skrupułów, dążący do celu po trupach? Kto go zabił – zagorzały miłośnik przyrody, czy słudzy Czarnego Pana?  Jedno jest pewne, znęcanie się nad biednymi jednorożcami powinno być bezwzględnie karane. W tym wypadku jest nadzieja, że śmierciożercy dopuścili się pierwszego (miejmy nadzieję, nie ostatniego) dobrego uczynku. Tym samym Ministerstwo Magii prowadzi nie tylko śledztwo w sprawie śmierci człowieka, ale także bada kwestię znęcania się nad magicznymi istotami. Jak widać los zwierząt leży im bardziej na sercu, niż śmierć setek mugoli.



Dla Proroka Codziennego,
Rita Skeeter




  Przeklęta wiedźma! Czy ten koszmar nigdy się nie skończy?! Mam już dość tych wszystkich bzdur, którymi karmi ludzi! — Knot krzyknął głośno, uderzając gazetą o nieco wybrakowany blat biurka. — Co tam znów przysłali, Percy? — spytał już spokojniej, patrząc tym razem nieufnie na mały samolocik, zupełnie jakby miał do czynienia z jakimś magicznym ładunkiem wybuchowym.
Chłopak za pomocą zaklęcia szybko przyciągnął do siebie wiadomość i jednym ruchem różdżki rozwinął ją.
— To raport w sprawie śmierci Wilsona. Piszą, że w jego organizmie wykryto pozostałości serum prawdy, co oznacza, że przed śmiercią był przesłuchiwany. Został też okradziony z wszelkich receptur i eliksirów, jakie znajdowały się w jego domu — odparł spokojnie, stojąc przy oknie. Promienie słońca delikatnie oświetlały jego pełną powagi twarz, odsłaniając przy okazji liczne piegi, które normalnie gdzieś się ukrywały. Charakterystyczne rude włosy były niczym znak rozpoznawczy, dlatego, mimo wielu starań, nie potrafił uciec przed rodzinnym nazwiskiem. Na nosie spoczywały mu okulary w rogowej oprawce.
— Wiedziałem, że ten idiota tak skończy. Odmawiając współpracy z ministerstwem, sam skazał się na śmierć. Niepokoi mnie jedynie fakt, że wszystkie jego zapiski są w rękach wroga. Jestem ciekaw, jak Dumbledore sobie teraz z tym poradzi. — Chwycił za porcelanowy dzbanuszek i nalał sobie kawy do filiżanki. — Piszą coś jeszcze? — zapytał w taki sposób, jakby ta sprawa w ogóle go nie interesowała.
— Dalej podali same zeznania świadków — odparł poważnym tonem Weasley, odwracając się do swego rozmówcy. — Skontaktował się już z panem? — podjął rozmowę widząc, że nie uzyskał żadnej reakcji ze strony swojego zwierzchnika.
— Ten zapyziały staruch najwyraźniej postanowił mnie ignorować. Nieważne ile wyślę mu wiadomości, milczy niczym grób. Podczas gdy on bezpiecznie przesiaduje w zamku, ja nadstawiam karku, aby jego wizerunek zanadto nie ucierpiał. To on ponosi za wszystko winę, pozwolił, aby ta szalona kobieta pisała o wszystkim, co tylko przyjdzie jej do głowy. Teraz ja muszę świecić oczami przed narodem, kiedy po raz kolejny zarzuca się ministerstwu błędy.
— Można zwolnić obecną redaktorkę i zatrudnić na jej miejsce kogoś odpowiedniejszego — zasugerował Percy wyniosłym tonem, starannie czyszcząc swoje zabrudzone okulary aksamitną chustą. 
— Gdyby to było takie proste. — Knot oparł się o siedzenie fotela i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem w sufit. — Ludzie już mi nie ufają, pamiętaj, że tylko dzięki Dumbledore’owi uniknąłem dymisji. Jeśli nagle chciałbym zastąpić Ritę Skeeter kimś innym, natychmiast pojawiłyby się pogłoski, że chcę w jakiś sposób wpłynąć na informacje podawane w Proroku Codziennym. To by w rozumowaniu społeczeństwa znaczyło, że  mam coś do ukrycia.
— Wszystko przez to, że nie wierzył pan w powrót…
— Tak, dokładnie, ale nie wracajmy już do tego. Muszę skupić się na ratowaniu sytuacji… — Korneliusz nagle zamilkł, a jego oczy dziwnie rozbłysły, błyskawicznie wyprostował się w fotelu, złapał za pióro wciąż umoczone w atramencie i zaczął z uśmiechem skrobać coś na lekko zwiniętym pergaminie.
— Co pan zamierza, panie ministrze?
Młody czarodziej czuł się zbity z tropu. Na jego twarzy wyryło się głębokie zdziwienie połączone z dezorientacją. Już od bardzo dawna nie widział tak ożywionego ministra.
— Skoro Dumbeldore chce bawić się w kotka i myszkę, nie będę psuć mu zabawy, ale upewnię się najpierw, że to mnie przypadnie rola kota — zaśmiał się pod nosem. Po chwili wyciągnął rękę z kopertą w kierunku Percy’ego.
— Do kogo mam to wysłać? — spytał, gdy obracając w rękach papier zorientował się, że nie ma danych odbiorcy.
— Cóż, jeśli nie można pokonać wroga, najlepiej się do niego przyłączyć. Najwyższy czas złożyć propozycję Ricie Skeeter. Wybierz najszybszą sowę, jaką tylko posiada ministerstwo, z niecierpliwością będę czekać na odpowiedź.
Młodszy sekretarz skinął delikatnie głową i bez słowa opuścił pokój. Gdy tylko Minister Magii został sam, chwycił ponownie za filiżankę i z chytrym uśmiechem upił z niej łyk kawy. Spojrzał w kierunku okna, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego pomagier. Chociaż tutaj mógł w spokoju napawać się tak wspaniałą pogodą, nawet jeśli była to tylko zwykła iluzja.

**

Harry z trudem otworzył powieki. Był kompletnie zamroczony. Wszystko wokół niego zlewało się ze sobą. Z daleka usłyszał dwa znajome głosy. Ktoś najwidoczniej prowadził dość ożywioną rozmowę. Z czasem jego wzrok zaczął się wyostrzać, a niezrozumiały bełkot powoli nabrał sensu.
— Co jeśli się nie obudzi?
— Wyjdzie z tego, przecież słyszałaś, co mówiła Pomfrey.
— To moja wina, powinnam pozwolić mu z nami iść.
— Przestań. Nie jesteś niczemu winna. Harry jest dorosły, znał ryzyko.
— Jak możesz być tak nieczuły?
— Wody… — Harry bąknął niewyraźnie i próbował delikatnie się dźwignąć. Czuł nieprzyjemną suchość w gardle.
— Harry! Ron, zobacz! — Hermiona krzyknęła z przejęciem, szybko podchodząc do łóżka przyjaciela.
— Widzę przecież, nie krzycz tak, bo zaraz wpadnie ta pomylona furiatka i nas stąd wykopie. — Podszedł do białej szpitalnej szafki. Wziął w dłoń dzbanek i nalał nieco wody do dużego pucharu stojącego obok. — Masz stary, łyknij sobie — powiedział z uśmiechem, po czym wręczył naczynie Harry’emu, aby ten mógł ugasić pragnienie.
— Harry, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Może powinnam iść po pielęgniarkę? — Hermiona zaczęła bombardować go pytaniami, w międzyczasie podłożyła mu wysoko poduszkę pod plecy, widząc, że chłopak chce ułożyć się w pozycji siedzącej.
— Nic mi nie jest — odpowiedział krótko, po czym przyciągnął kielich do siebie i zanurzył wargi w chłodnej wodzie.
— Pamiętasz coś? — Gryfonka podjęła kolejną próbę uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi. Złapała Harry’ego za dłoń i usiadła na skraju łóżka, a jej trzęsące się z niepokoju oczy próbowały wychwycić  choćby najmniejszą zmianę na jego twarzy.
— Nie męcz go, daj mu trochę czasu, przecież dopiero się obudził — wtrącił się Ron i ciężko opadł na krzesło po drugiej stronie.
Harry ospałym głosem opowiedział o wydarzeniach, które miały miejsce tamtej nocy. Z każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem miny jego przyjaciół coraz bardziej się zmieniały. Harry pominął niewygodny epizod, w którym usłyszał nieznany dotąd głos. Nie był do końca pewny czy istniał naprawdę – może to jedynie wytwór  jego wyobraźni. W końcu dementorzy zdołali dotkliwie go osłabić, a w takim stanie nie trudno o halucynacje. Zamyślił się, kiedy próbował przywołać tamte wspomnienia, szybko jednak wrócił do opowiadania, gdy Hermiona z zatroskaną miną położyła dłoń na jego czole, pytając czy wszystko w porządku.  W pewnej chwili, gdy poruszył temat przepędzenia napastników, atmosfera stała się dość napięta. Ron zakrztusił się wodą, którą właśnie popijał prosto z dzbanka, a oczy Hermiony znacznie się rozszerzyły.
— O co chodzi? — Harry ponownie się odezwał, patrząc na wyraźnie zdezorientowanych przyjaciół.
— To nic takiego — pospieszyła z odpowiedzią Hermiona i obdarowała go pokrzepiającym uśmiechem, udając, że to, co właśnie usłyszała, nie robiło  na niej najmniejszego wrażenia.
— Co ty pieprzysz, Hermiona! Harry właśnie wyjaśnił, co tak naprawdę zaszło tamtej nocy! — rudzielec podniósł ton, a oczy niebezpiecznie zalśniły mu ze złości.
— Ciszej, Ron! To nie czas na takie rozmowy! — odparła zniecierpliwiona, najwyraźniej za wszelką cenę chciała uciąć temat.
—To Malfoy wpuścił dementorów do zamku, teraz jestem tego pewien! — Zerwał się z krzesła jak oparzony.
— Dumbledore wszystko wyjaśnił i nie ma powodu, aby mu nie wierzyć. Ty widzę masz wyraźne wątpliwości. Poza tym na tle ostatnich wydarzeń ta sprawa wydaje się błahostką — odparła lekceważąco, dając mu do zrozumienia, że nie brała  jego słów na poważnie.
— Nie żartuj,  Hermiona, przecież mógł nas wszystkich pozabijać! — Weasley mocno zacisnął dłonie w pięści. Był cały czerwony. Gniew ciągle w nim narastał, przypominał wulkan, któremu lada moment groziła eksplozja.
Harry na dźwięk nazwiska „Malfoy” był kompletnie zdezorientowany. Nie miał bladego pojęcia, o czym ta dwójka tak zażarcie rozmawiała, a fakt, że wmieszali w tę sprawę Ślizgona, wcale go nie uspokajał. Postanowił nie wtrącać się do sprzeczki, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej.
— Dyrektor mu ufa, to mi zupełnie wystarczy — Hermiona odparła stanowczo i skrzyżowała nogi. Ta na pozór nic nie znacząca czynność świadczyła o tym, że ona również traciła cierpliwość. Harry zobaczył nawet iskierki złości w jej źrenicach.
—Dumbledore może mu ufać, ale ja nie zamierzam! Staruchowi pewnie poprzewracało się w głowie na starość! – Ron uparcie bronił swojej racji, złapał rękoma metalową poręcz łóżka i sprawiał wrażenie, jakby chciał ją wyrwać.
— Nie przyszliśmy tutaj, aby się awanturować. Harry ledwie się obudził, potrzebuje ciszy i spokoju, więc jeśli nadal masz się zachowywać w ten sposób, to byłoby lepiej, gdybyś jednak sobie poszedł — Hermiona wysyczała przez zęby wciąż uparcie wpatrzona w znajdującego się na łóżku przyjaciela. Ron stał jeszcze przez chwilę jak posąg, mrużąc wściekle oczy. W pewnym momencie odwrócił się napięcie i szybko opuścił skrzydło szpitalne. Harry dawno nie widział tak poruszonego przyjaciela. Owszem, on i Hermiona dość często się kłócili, w większości powodem ich sprzeczek były zwykłe błahostki, jak choćby bałaganiarstwo Weasley’a, czy też niezaprzeczalna doskonałość najpilniejszej Gryfonki w Hogwarcie. Niestety Harry musiał przyznać, że ich stosunki troszkę się ochłodziły. Kika dni przed rokiem szkolnym zauważył, że prawie ze sobą nie rozmawiają. Wyjątkiem były chwile, gdy skakali sobie do gardeł. W towarzystwie Harry’ego starali się udawać świetnie dogadujących się przyjaciół i dla niewprawnego oka mogłoby się wydawać, że wszystko było w porządku. Harry jednak znał ich zbyt dobrze i szybko orientował się we wszystkich zmianach, jakie między nimi zachodziły. Byli naprawdę słabymi aktorami – ich speszone twarze mówiły nazbyt wiele. Harry bez problemu wyczuł, że czuli się bardzo niekomfortowo w swoim towarzystwie, jednak bardzo się dziwił, że mimo tych wszystkich wspólnych nieporozumień, każdą wolną chwilę spędzali razem.
Hermiona wciąż bacznie obserwowała Harry’ego w zupełnym bezruchu, jakby ktoś rzucił na nią jakieś zaklęcie. Chłopak miał zamiar nawet delikatnie nią potrząsnąć, ale Hermiona niespodziewanie drgnęła, a jej oczy zrobiły się szkliste od napływających łez.
— Wszystko w porządku? — Harry spytał zmartwiony. Zdjął z siebie kołdrę i zsunął nogi z łóżka, aby usiąść tuż przy niej. Hermiona zamrugała pośpiesznie powiekami, chcąc najwyraźniej zatuszować oznakę słabości.
— Nic mi nie jest, martwiłam się o ciebie po prostu — żarliwie zaprzeczyła.  — Nie musiałeś od razu tak się zrywać — dodała troszkę zakłopotana. Dłonią odgarnęła swoje gęste loki, które na moment przysłoniły jej twarz.
— To na wypadek gdybyś chciała się przytulić — Harry wyszczerzył do niej zęby, na co dziewczyna już bez oporów głośno się zaśmiała.
— Kiedyś może skorzystam, w tej chwili jakoś sobie radzę — szturchnęła go mocno w ramię, zapominając, że jeszcze przed chwilą leżał całkowicie nieprzytomny.
— Jak chcesz, ale miej na uwadze, że taka okazja może się już nie powtórzyć. — Złożył ręce na piersi i udał obrażonego.  
— Próbuj dalej, może jednak zmienię zdanie — odparła już wyraźnie ożywiona.
W smutnych, orzechowych oczach pojawiły się szalone ogniki. Roześmiani patrzyli na siebie. Harry zdążył opracować metodę na poprawienie humoru Hermionie. Wiedział, że coś ją gryzło i choć bardzo chciał z nią o tym porozmawiać, nie mógł wydusić z dziewczyny ani słowa. Chyba tylko Ron był bardziej uparty.
— Jak tu trafiłem? — spytał Harry, gdy w końcu przestali się śmiać, a ich twarze na powrót sposępniały, jakby w jednej sekundzie uleciało z nich wszelkie życie. Hermiona przez chwilę milczała. Spojrzała ze strachem na przyjaciela. Najwidoczniej nie miała ochoty wracać pamięcią do tamtych wydarzeń.  W końcu, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma sensu milczeć, potarła dłonią czoło w zastanowieniu i z lekko drżącym głosem zaczęła mówić.
— Po tym, jak wróciliśmy do dormitorium, Neville powiedział nam o twoim zniknięciu. Zaczęłam z Ronem wszędzie cię szukać, niestety nigdzie cię nie było. Przepadłeś jak kamień w wodę. Przez głowę przewijały mi się potworne scenariusze, byłam na skraju wytrzymałości. Kiedy przechodziliśmy korytarzem niedaleko sali wejściowej, zauważyliśmy przenikliwy blask, dochodzący z błoni. Spojrzałam w okno i zobaczyłam srebrnego jelenia biegającego kilka metrów od nas. Poczułam ogromną ulgę, od razu wiedziałam, że to musisz być ty…– Hermiona przerwała, aby nabrać powietrza. Mówiła na jednym wydechu, najwidoczniej chciała mieć to wszystko już za sobą – Gdy razem z Ronem udaliśmy się na miejsce, przy tobie klęczał Malfoy… 
— Malfoy? — Harry zapytał wyraźnie zszokowany tą wiadomością.
— Tak, w pierwszej chwili nawet nie zwróciłam na niego uwagi, widziałam tylko twoją nieobecną, bladą twarz. Bałam się podejść bliżej, myślałam, że nie żyjesz. – Po policzkach Hermiony zaczęły płynąć łzy, choć bardzo się starała, nie mogła się powstrzymać.
— Wystarczy, nie musisz nic więcej mówić. — Harry delikatnie pogładził przyjaciółkę po ramieniu, poczuł się  winny, że doprowadził ją do takiego stanu, jednak jego ciekawość wzięła górę nad wrażliwością.
— Wybacz, to silniejsze ode mnie.  — odparła wycierając łzy o rękaw szaty, po czym po krótkiej pauzie podjęła kolejną próbę streszczenia wydarzeń tamtej nocy. — Kiedy tylko Malfoy podniósł się z ziemi, Ron uderzył go z całej siły pięścią w twarz, zaczął wrzeszczeć, żeby się od ciebie odsunął. Doszło między nimi do bójki. Ja sama, kiedy tylko przezwyciężyłam strach, pochyliłam się nad tobą i próbowałam ci pomóc. Harry, byłam pewna, że nie oddychasz!
— Jak widzisz, wciąż tu jestem — Harry powiedział pocieszająco i przyciągnął Hermionę do siebie, a jej głowa spoczęła mu na ramieniu.
— Ostatecznie wszyscy trafiliśmy na obserwacje do skrzydła szpitalnego. Gdybyś tylko widział sińce pod okiem Malfoya albo napuchniętą wargę Rona. — Hermiona zaśmiała się słabo, a do jej oczu po raz kolejny napłynęły łzy. — Harry, tak się cieszę, że nic ci nie jest! — Objęła mocno przyjaciela.
— Wiedziałem, że w końcu padniesz mi w ramiona — odparł żartobliwie, poklepując przyjaciółkę po plecach. Jednak myślami był już kompletnie gdzie indziej. Wstrząsnęło nim to, co usłyszał od Hermiony. Co Malfoy robił na błoniach? Musiał za wszelką cenę dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Gdy tylko wyjdzie ze skrzydła szpitalnego, będzie musiał od razu porozmawiać z Ronem. Może on wiedział coś więcej, o czym nie powiedziała mu Hermiona. Zdawał sobie sprawę, że taka ilość dementorów nie pojawiła się w Hogwarcie przypadkowo, a jeśli połączyć z tym Malfoya, wszystko stawało się proste i oczywiste. Gdyby nie jego przyjaciele najpewniej już by nie żył. Jedyne, czego teraz pragnął, to wyrwać się jak najszybciej z tego miejsca.

**

Korekta: Alex

Od autora: Z uwagi, że w rozdziałach zaszły pewne zmiany(nie poddane korekcie), do tekstu mogły wkraść się drobne błędy.

Obserwatorzy