Wybiła jedenasta, jednak w dormitorium chłopców wciąż paliło się
światło. Harry tego dnia z samego rana wrócił ze skrzydła szpitalnego, ale
dopiero późnym wieczorem mógł pozwolić sobie na cichą dyskusję z Ronem. Oboje
nasłuchiwali, czy Hermiona nie zbliża się do drzwi ich sypialni. Odrabiała w
pokoju wspólnym pracę domową z historii magii, więc istniało ryzyko, że
postanowi wpaść do nich z nieoczekiwaną wizytą pod pretekstem pomocy w
odrobieniu szkolnych zaległości.
– Mówisz, że znalazł was Snape? – Harry zapytał szeptem i spojrzał
niepewnie w stronę wejścia do dormitorium.
– Tak, to on zabrał nas do skrzydła szpitalnego. Nie omieszkał odjąć
naszemu domowi pięćdziesięciu punktów i wlepić mi szlabanu za pobicie Malfoya.
Możesz w to uwierzyć? Przecież ten idiota mi oddał. – Ron zrobił skwaszoną
minę, po czym wskazał palcem wargę, na której nie było już żadnych oznak bójki.
– Zastanawiam się, co zamierzał Malfoy. – Harry potarł dłonią brodę w
zastanowieniu.
– Jak to co?! Chciał cię zabić, a przy okazji mógł wyczyścić cały
zamek, jestem pewien, że działał na zlecenie Voldemorta! – Weasley uniósł głos,
a Harry przyciągnął palec do ust, aby go uspokoić. Nie chodziło tu tylko o
Hermionę, miał także na uwadze pozostałych lokatorów, z którymi dzielili pokój.
Gryfon nie wykluczał teorii przyjaciela, Malfoy
mógł chcieć jego śmierci i dodatkowo świetnie zdawał sobie sprawę z
faktu, że Harry jest podatny na moce denentorów. Z drugiej strony istniało duże
ryzyko, że Malfoy sam wpadnie w sidła straszydeł, w końcu te nie grzeszyły
rozumem i w głowach zakodowane miały
tylko jedno pragnienie – zaspokoić swój głód. Myśląc jedynie brzuchem,
dementorzy często nie odróżniali sprzymierzeńca od potencjalnego
nieprzyjaciela. Zatem nie byli idealnymi partnerami do przeprowadzenia ataku.
Harry dziwił się, dlaczego Malfoy chciał aż tak zaryzykować. Nie lepiej byłoby
podrzucić truciznę do jedzenia lub potraktować najgorszym z zaklęć
niewybaczalnych? Poza tym, Voldemort chciał dopaść Harry’ego osobiście. Gdy
dłużej nad tym myślał, coraz bardziej uświadamiał sobie, że to wszystko nie ma
sensu.
– Ta cała sprawa zupełnie się nie klei – odezwał się ponownie
zamyślony, po czym przewrócił się na bok z głową podpartą na łokciu. Lustrował
Rona nieco nieobecnym wzrokiem.
Rudzielec zmarszczył brwi, wyglądał, jakby ktoś go spoliczkował.
– Co masz na myśli? – zapytał wyraźnie zaintrygowany.
– Dobrze wiesz, że Voldemort ma zamiar pozbyć się mnie osobiście.
– Może znalazł sposób, by nie brudzić własnych rąk? Malfoy nienawidzi
cię prawie tak bardzo jak Snape, więc jest idealnym kandydatem do wykonania
zadania. W sumie nie zdziwiłbym się gdyby ci dwaj wspólnie uknuli ten spisek –
odpowiedział pewny siebie Ron, najwyraźniej bezgranicznie pewien swoich racji.
Harry zastanawiał się, czy zdrowe podejście Rona nie zostało zmącone przez
szlaban, który wcześniej otrzymał od mistrza eliksirów. Sekundę później można
było usłyszeć delikatne szarpnięcie za klamkę i zza drzwi wyłoniła się głowa
Hermiony.
– Nareszcie przyszła pani stojąca za drzwiami. Najpierw pukasz, potem
pytasz czy możesz wejść, a następnie spokojnie czekasz na odpowiedź. Jeśli nikt
się nie odezwie, odchodzisz. Czego, z tego co ci powiedziałem, nie rozumiesz? –
odparł rozdrażniony rudzielec.
Hermiona łypnęła na niego nieprzyjemnie, po czym cicho wślizgnęła się
do środka. Rozejrzała się po pokoju i przez dłuższą chwilę obserwowała bałagan
na łóżku Rona. Wszędzie walały się jego rozrzucone ciuchy, które już dawno
powinny leżeć w koszu na brudne ubrania w łazience. Kołdra była wymiętoszona,
zwinięta w kłębek i na domiar złego wychodziła już ze szkarłatnej poszwy.
Prześcieradło koloru złota, zdążyło zejść niemal całkowicie z materaca,
formując się w idealnie zwiniętą harmonijkę. Hermiona patrzyła na ten nieład z
politowaniem. Ron natomiast usiadł wygodnie po turecku z dumnie wypiętą
piersią. Wydalał się zadowolony z owego obrazu nędzy i rozpaczy, jaki właśnie
zaprezentował dziewczynie.
– Czemu jeszcze nie śpisz? – Hermiona zwróciła się do Harry’ego,
wchodząc w głąb pokoju. Masowała delikatnie napuchnięty nadgarstek, który
nieustannie był dręczony przez swoją właścicielkę. Z łatwością można było
wywnioskować, że spędziła wiele godzin na pisaniu długich wypracowań.
– Wystarczająco wypoczął w skrzydle szpitalnym – parsknął Ron.
– Jak możesz z tego żartować?!
Jeszcze wczoraj był na skraju śmierci! – żachnęła się przyjaciółka, a
jej policzki zrobiły się czerwone od złości.
– Niepotrzebnie panikujesz – odparł, racząc dziewczynę złośliwym
uśmiechem.
– Zastanawiam się jak Harry może się z tobą przyjaźnić – odgryzła się
Hermiona i, jak miała w zwyczaju, usiadła na łóżku Harry’ego.
– Moglibyście wreszcie przestać? Nie jesteśmy tu sami. – Podenerwowany
Harry postanowił się wtrącić, gdy Ron miał zamiar po raz kolejny otworzyć usta.
Ostatecznie swoje trzy grosze wcisnął Neville, który płaczliwym głosem zaczął
wspominać przez sen swoją nieżyjącą ropuchę. Na szczęście w pewnym momencie
przewrócił się na plecy i umilkł. Hermiona głośno wypuściła powietrze.
– Harry… gdybyś chciał odrobić zadanie z eliksirów, będę w pokoju
wspólnym. Przyszłam tu, żeby ci to powiedzieć – rzekła przepraszającym tonem.
Chwilę później opuściła pokój, by móc w spokoju pogrążyć się w nauce. Przed
wyjściem nie omieszkała poinformować, że jutro odbędzie się test z zielarstwa,
na który Ron i Harry też powinni się koniecznie przygotować.
– Jej chorobliwa obsesja na punkcie edukacji zaczyna mnie poważnie
niepokoić. Mam nadzieję, że da się to jakoś leczyć – szepnął Ron z przerażoną
miną. Harry nic nie odpowiedział, zamiast tego zaczął wygodnie układać się do
snu.
– Po tylu latach powinieneś się do tego przyzwyczaić – głośno ziewnął,
dając tym samym wyraźny sygnał, że najwyższa pora iść spać.
– Żartujesz, nigdy tego nie zrobię! – odparł oburzony Ron, po czym
machnął różdżką i natychmiast zapadła ciemność. Gdy po dziesięciu minutach do
miarowych oddechów dołączyło głośnie chrapanie, było jasne, że Weasley w końcu
zasnął. Harry jednak nie mógł iść jego śladem i spędził jeszcze sporo czasu na
przekręcaniu się z boku na bok, nim wreszcie zmorzył go sen.
**
Małymi krokami zbliżał się koniec września. Jesień zdążyła wreszcie
się zadomowić. Na drzewach z każdym dniem ubywało liści i pomału robiło się
chłodno. Dla niektórych był to znak, że trzeba wziąć się do roboty, ponieważ
rok szkolny na dobre się zaczął. Ciągle przybywało prac domowych oraz
obszernych wypracowań, nie obyło się także bez częstych egzaminów. Zajęcia były
regularnie odwoływane, więc nauczyciele w ten sposób chcieli nadrobić powstałe
z ich winy zaległości. Posępna atmosfera nie ustępowała. Brakowało znanej,
radosnej wrzawy, która zazwyczaj wypełniała stare mury zamku. Wszyscy byli
nieufni i przygaszeni. Plotki o dementorach, którzy w nieznany sposób wtargnęli
na teren zamku, błyskawicznie obiegły zamek. Większość zdała sobie sprawę, że
nigdzie nie jest bezpiecznie. Do Hogwartu nieprzerwanie napływały listy z
zażaleniami od rodzin młodych czarodziei. Dyrektorowi zarzucano zaniedbanie
obowiązków, do których należało również zapewnienie bezpieczeństwa w szkole.
Żeby zapanować nad szerzącym się chaosem, wprowadzono nowe wytyczne dotyczące
bezpieczeństwa. Od tej pory uczniowie z młodszych klas w wolnych od zajęć
chwilach spędzali czas w swoich dormitoriach, a gdy musieli gdzieś wyjść,
łączyli się w większe grupy. Nad nimi pieczę sprawowali prefekci, pilnując, by
nikomu nie stała się krzywda. Do Hogsmeade mogły udać się jedynie najstarsze
klasy, mimo że nie obyło się bez licznych protestów, nie było żadnych wyjątków.
Cisza nocna obowiązywała od dwudziestej pierwszej, nikt zatem, nawet
siódmoklasista, nie mógł wałęsać się po zamku, kiedy zegar wybił tę godzinę.
Wyjątkiem byli prefekci naczelni, którzy mieli w obowiązku każdorazowo odbywać
nocną wartę. W zamian nie musieli chodzić na szkolne zajęcia.
Harry’emu kolejne dni minęły na bezskutecznych próbach skontaktowania
się z Dumbledore’em. Kilkakrotnie próbował przekonać Hermionę, aby pozwoliła mu
się dostać do gabinetu dyrektora, Gryfonka jednak nie zamierzała ułatwiać mu
sprawy i raz po raz wykręcała się od wyjawienia magicznego hasła. Twierdziła,
że sama go jeszcze nie zna i nie wie, kiedy wejdzie w jego posiadanie. Profesor
MacGonagall również okazała się nieugięta w tej sprawie – nie mogła pozwolić mu
na rozmowę z dyrektorem, bo, jak twierdziła, jest bardzo zajęty i nie można
zawracać mu głowy błahymi sprawami. Harry użył wszystkich argumentów, aby
zmienić zdanie opiekunki, jednak nic nie wskórał. Ron też nie był pomocny. Choć
Harry dołożył wszelkich wysiłków, aby coś od niego wydusić, rudzielec nie chciał
pisnąć ani słówka. Nawet złość, jaką ostatnimi czasy żywił do Hermiony, nie
była w stanie go złamać. Doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie głównym
podejrzanym, jeżeli jego najlepszy kumpel wejdzie w posiadanie hasła. Harry
bardzo się starał, ale z każdym kolejnym dniem stawał się coraz mniej
wyrozumiały w kwestii swoich przyjaciół. Miał wrażenie, że ma takie same prawa,
co uczniowie pierwszych klas. Nie przypuszczał, że kiedyś to nastąpi, ale
zaczął unikać dwójki najbliższych mu osób. Wolał usunąć się w cień niż
prowadzić z nimi bezsensowne spory, które i tak do niczego dobrego nie
prowadziły. W pojedynkę był w stanie z nimi wytrzymać, ale kiedy ci dwoje
przebywali razem w tym samym pomieszczeniu, ciągle dochodziło do kłótni. Harry
miał już powoli tego dosyć, mimo wielu próśb, nie byli w stanie normalnie ze
sobą rozmawiać w jego obecności. Spierali się o wszystko, co tyczyło się
Harry’ego. Hermiona ciągle próbowała zaciągnąć go do nauki i przy każdej
nadarzającej się okazji przypominała mu o rosnących zaległościach. Ron
nieustannie poruszał temat nadchodzących treningów quiditcha, na co Hermiona
teatralnie wywracała oczami. Harry kochał latać, ale obecnie nie był w stanie
myśleć o drużynie, nie czerpał przyjemności z rozrgywanych prób. Rola kapitana zaczynała
go zwyczajnie przerastać. Przestał przychodzić na treningi. Zawsze znajdował
jakąś wymówkę, paradoksalnie najczęściej wykręcał się nauką lub kiepskim
samopoczuciem. Ron nie zadawał pytań, zapewniał Harry’ego, że nad wszystkim
panuje. Od jakiegoś czasu to Weasley przejął rolę kapitana i zajmował się
obmyślaniem strategii na najbliższy mecz. Często chodził napuszony jak paw,
opowiadając, ile zdobył goli i jakie postępy poczyniła jego drużyna. Harry nie
miał mu tego za złe. Świetnie zdawał sobie sprawę, że Ron marzył o pozycji
kapitana i od zawsze zazdrościł jej Harry’emu. W przeciwieństwie do niego, Ron
wciąż posiadał pasję. Teraz w końcu nadszedł jego upragniony czas, mógł
wreszcie rozwinąć skrzydła i pokazać na co go stać. Jednakże wszelkie ważne zmiany
i decyzje dotyczące drużyny nie mogły wejść w życie bez zgody Harry’ego, bo to
on prawnie wciąż był kapitanem. Sprawa była o tyle prosta, że zarówno Ron, jak
i Harry, mieli podobne podejście do kierowania drużyną. Dlatego działania Rona
zazwyczaj pokrywały się ze wszystkimi założeniami Pottera.
Inna sprawa, jaka cieszyła Gryfona, to fakt, że nie musi użerać się ze
Ślizgonami. Wbrew wcześniejszym obawom Rona, nikt nie kpił z niego po wpadce z
dementorami, nie doświadczył również żadnych przykrych wzmianek na temat pobytu
w skrzydle szpitalnym. Przeciwnie, mieszkańcy domu Slytherinu najwyraźniej nie
byli zainteresowani szydzeniem z Harry’ego. „Są pewnie zawiedzeni, że Malfoy
cię wtedy nie wykończył” – Ron próbował tłumaczyć ich nienaturalne zachowanie. Z
perspektywy Harry’ego byli tak samo przerażeni i zagubieni jak cała reszta
uczniów Hogwartu. Szczególnie Malfoy wyglądał mizernie. Miał nienaturalnie
(nawet jak na niego) bladą twarz oraz mocno podkrążone oczy, w których nie
czaiła się znana Harry’emu wyższość i pogarda. Sprawiał raczej wrażenie
chorego.
– Coś się stało, Harry? – zapytała Hermiona, która siedziała naprzeciw
niego przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali. Spojrzała za siebie, podążając za
jego wzrokiem.
– Nie, nic… Zamyśliłem się tylko – skłamał, nie chcąc zdradzać, że to
Malfoy był obiektem jego zainteresowania.
– Zamiast bujać w obłokach, powinieneś wziąć się wreszcie za
wypracowanie z eliksirów. Jeśli za dwa tygodnie Snape nie zobaczy go na swoim
biurku, będziesz miał poważne kłopoty. Nawet Ron już swoje skończył. – Surowy
wyraz twarzy Hermiony sugerował, że dziewczyna jest bardzo zawiedziona. Nie
lubiła, gdy ktoś przez lenistwo wymigiwał się od swoich obowiązków. Patrzyła
uważnie jeszcze przez chwilę na swojego przyjaciela, a następnie skosztowała
zupy pomidorowej, która zdążyła już ostygnąć.
– Mogłabyś dać mu spokój? Zbliża się dopiero koniec września, musimy
się jeszcze zaklimatyzować. – Ron stanął w obronie swojego przyjaciela.
Rozglądał się po stole w poszukiwaniu ulubionych potraw. Już po chwili na ten
sam talerz kładł udko z kurczaka, jabłecznik i śledzie marynowane w occie.
– Rozumiem, że właśnie takiego wyjaśnienia zamierzacie udzielić
nauczycielom? Nie liczyłabym na wyrozumiałość z ich strony. Myślałam, Harry, że chcesz zostać aurorem? Wiesz
przecież jak ważna do spełnienia tego marzenia jest ocena z eliksirów.
– Postaram się dziś nad tym przysiąść. – Harry wstał od stołu i
zasunął krzesło. – Muszę już iść. Spotkamy się w pokoju wspólnym – odparł nieco
nieprzytomnym tonem i szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Za sobą słyszał
wyraźny protest Hermiony, który jednak błyskawicznie został stłumiony przez
Rona. Pędem pobiegł do pokoju wspólnego. Gdy tylko tam się znalazł, pospiesznie
zaczął wyglądać przez wszystkie okna, a następnie zrobił to samo w dormitorium.
Ze smutkiem usiadł na łóżko. Hedwigi znów nigdzie nie było. Zaczynał poważnie
się martwić. Na każdej przerwie między lekcjami wracał z nadzieją, że zobaczy
swoją ukochaną sowę latającą przed oknami pokoju wspólnego lub siedzącą na parapecie
w dormitorium, niedaleko jego łóżka. Po raz kolejny poczuł nieprzyjemne ukłucie
w sercu, gdy zdał sobie sprawę, że i tym razem nigdzie jej nie ma. To już ponad
miesiąc, odkąd stracił z nią kontakt. Ciągle zastanawiał się, co mogło się
stać. Czy spotkało ją coś złego? Może to Harry zawinił? Próbował sobie
przypomnieć ostatni dzień, w którym zniknęła Hedwiga i nie przypominał sobie,
aby sprawił jej jakąkolwiek przykrość. Nic, co mogłoby tłumaczyć tak długą
nieobecność ptaka. Kilka razy na przestrzeni lat zdarzyło się, że podniósł głos
na Hedwigę, gdy o trzeciej nad ranem zaczynała rzucać się w klatce. Robiła to
najczęściej dlatego, że Harry już dawno spał, kiedy ona z dumą przylatywała z
myszą upolowaną specjalnie dla niego. Gdy dostawała reprymendę od Harry’ego,
rzecz jasna gniewała się, ale po kilku dniach wracała i oboje się przepraszali.
Chłopak uśmiechnął się ponuro, kiedy przywołał w pamięci jedno z tych
wspomnień. Czuł się coraz gorzej, bez Hedwigi ciężko było mu wytrwać w tej
chorej sytuacji, gdzie wszyscy dookoła ciągle starali się czuwać nad jego
bezpieczeństwem. Tylko jego skrzydlaty przyjaciel mógł załagodzić sytuację,
kiedy było mu naprawdę źle. Zawsze potrafił poprawić mu humor i sprawić, że
znów miał ochotę działać i nie poddawać się. Przy Hedwidze wszystko po prostu
wydawało się łatwiejsze. Harry ponownie zszedł na dół do pokoju wspólnego i
jeszcze raz wyjrzał przez jedno z okien. W oddali zauważył chatkę Hagrida,
grubo zaścieloną liśćmi. Ścieżka przed nią również była nimi pokryta. To sugerowało,
że wciąż nie było go w Hogwarcie. Harry wiedział jedynie tyle, że wykonywał
ważną misję dla Zakonu Feniksa. Kolejna bliska mu osoba przepadła bez wieści.
Jedyne co mu pozostało, to mieć nadzieję, że wszyscy wrócą cali i zdrowi. Nie
najlepiej znosił pobyt w Hogwarcie. Nie tak to sobie wyobrażał. Chciał, żeby
wszystko wreszcie się skończyło i bliskie mu osoby wróciły do swych domów całe
i zdrowe. Zaśmiał się ponuro, kiedy zdał sobie sprawę ze swoich pragnień.
Zwiesił głowę i ruszył w kierunku portretu Grubej Damy, by udać się na
transmutację. Nie miał ochoty na spotkanie z Ronem i Hermioną, z drugiej jednak
strony nie chciał być sam.
**
Szli opustoszałym korytarzem w stronę lochów. Mimo wciąż trwającej
przerwy mury, zamku świeciły pustką. Raz minęli małą grupkę uczniów, która
stała przed klasą, czekając na lekcję. Szybko rozstąpiła się, gdy trójka
Gryfonów w błyskawicznym tempie zmierzała w ich kierunku.
– Harry! Zwolnij, chciałam z tobą porozmawiać – Hermiona zwróciła się
błagalnie do Harry’ego, ten jednak zdawał się uparcie ją ignorować. – Powiedz,
proszę, że jesteś przygotowany na eliksiry i zrobiłeś wszystko, o co cię
prosiłam. – Kiedy nie uzyskała odpowiedzi, pospiesznie zaczęła grzebać w swojej
torbie zarzuconej na ramieniu.
– Ty chyba nigdy nie dasz za wygraną – rzucił niecierpliwie Ron, który
z politowaniem spoglądał na wielki bagaż książek ciągnięty przez Hermionę.
– Trzymaj, to dla ciebie. – Wyciągnęła rękę w kierunku Harry’ego,
czekając aż odbierze zwinięty pergamin. Cofnęła ją jednak, gdy zorientowała
się, że przyjaciel nie zamierza z nią współpracować.
– Nie mów, że zrobiłaś za niego wypracowanie. – Ron wyglądał na bardzo
zdumionego, zupełnie jakby Hermiona dopuściła się największej zbrodni na
świecie.
– Nie dramatyzuj, tobie też przecież pomogłam – stwierdziła z wahaniem, chcąc najwyraźniej usprawiedliwić
swoje nieprzepisowe działanie.
– Dobre sobie, wszystko musiałem robić sam – odparł z wyrzutem Ron.
– Nie żartuj, w twojej pracy było tyle bzdur, że wszystko musiałam
poprawiać. Między tym a twoimi bazgrołami nie ma żadnej różnicy. – Wskazała na
rulonik z wypracowaniem.
– W takim razie od teraz możesz pisać je za mnie. Tak będzie lepiej
dla nas obojga – uśmiechnął się krzywo. Hermiona odwzajemniła gest, jednak nie zamierzała tego komentować.
– Harry, błagam cię, weź to. Chyba zdajesz sobie sprawę, w jakiej
jesteś sytuacji? Snape i tak nie zauważy różnicy. Zastosowałam kilka zaklęć,
które pozwoliły mi idealnie odwzorować twoje pismo, styl też pozostał
niezmieniony. Naprawdę, nie musisz się niczego obawiać, nikt o niczym się nie
dowie…
– Hermiona, ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem zainteresowany? –
odparł zniecierpliwiony i nagle zatrzymał się w połowie spiralnych schodów
prowadzących do zimnych lochów. Jego zielone oczy niebezpiecznie zalśniły w
świetle pochodni. Choć Harry’emu wydało się to dziwne, Hermiona wreszcie
przestała naciskać i przez resztę drogi nie odezwała się ani słowem.
W sali, gdzie odbywały się eliksiry, jak zawsze było ponuro. Słaba
widoczność, kurz i wielkie pajęczyny – tak w skrócie można było opisać to
pomieszczenie. Trójka Gryfonów weszła do środka kilka sekund po dzwonku. Od
razu przy wejściu przywitał ich lodowaty ton Severusa Spape’a.
– Odejmuję Gryffindorowi trzydzieści punktów za spóźnienie. Siadać na
miejsca, zanim zmienię zdanie i wyrzucę was za drzwi.
Kiedy wszyscy siedzieli już w ławkach, zapadła głucha cisza. Snape
przeglądał jakieś papiery, mrucząc bezgłośnie coś pod nosem. Harry mimowolnie
powędrował wzrokiem na drugą część sali, gdzie przesiadywali Ślizgoni. Od razu
wypatrzył Malfoya, który zajmował miejsce w pierwszym rzędzie. Harry widział
zaledwie tył jego głowy, ale potrafił wyobrazić sobie bladą twarz wykrzywioną w
niemiłym grymasie. Wciąż go obserwował, czekał na jakiekolwiek potknięcie lub
znak. Coś , co mogłoby zdradzić jego plany. Choć Harry nie przyznawał się przed
samym sobą, czuł, że popada w paranoję. O ile na początku podchodził do
wszystkiego z rozsądkiem, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Malfoy coś
kombinuje. Jeśli nie ma to związku z nim – Harrym – to z kim lub czym? Musiała
istnieć jakaś racjonalna odpowiedź i Harry przysiągł sobie, że ją pozna.
Snape z trzaskiem zamknął dziennik, obszedł swoje biurko i zrobił
kilka bezszelestnych kroków w kierunku uczniów. Zanim się odezwał, szczelnie
okrył się swoją czarną peleryną.
– Nie powiem, żeby szczególnie mnie to cieszyło, ale niestety zajęcia
zostają odwołane…Wypowiedź profesora została chwilowo zagłuszona przez
podekscytowane szepty Gryfonów
– Cisza! Chyba nie chcecie, abym odjął wam kolejne punkty, Gryffindor
już wystarczająco ucierpiał przez waszych kolegów. – Tu pogardliwie spojrzał na
Harry’ego, który nie zamierzał mu ustąpić i odpłacił tym samym.
– Jak już mówiłem, nie będzie dziś lekcji eliksirów, jednakże nie
zamierzam odpuścić wam wypracowań, które miały być na dziś gotowe. – Snape znów
zamilkł i można było usłyszeć odgłos głośno przełykanej śliny. Ławkę dalej za
Harrym siedział przerażony Neville. Jego twarz była blada jak kreda. –
Zostawcie je na moim biurku. Przypominam, że osoba, która ma nędzne stopnie z
eliksirów i nie odda dziś pracy domowej, prawdopodobnie nie zaliczy semestru –
zaznaczył surowym tonem. Niesmak na jego twarzy stał się znacznie wyraźniejszy,
gdy dostrzegł, jak Neville rozpaczliwie przetrząsa swoją teczkę. Lustrował
jeszcze przez chwilę uczniów zimnym spojrzeniem, po czym kazał wszystkim się
rozejść. Ludzie z miejsca wstali i pędem ruszyli w stronę wyjścia. Harry kątem
oka zauważył, że Malfoy wciąż siedzi na swoim miejscu. Gryfon udał się do
wyjścia za Ronem i Hermioną. Kiedy szli korytarzem, Harry nagle się zatrzymał.
– Zapomniałem zabrać czegoś z sali. Nie czekajcie na mnie, dogonię
was.
Zanim przyjaciele zdążyli coś powiedzieć, ruszył w przeciwną stronę.
Hermiona spojrzała z zaskoczeniem na Rona, a ten jedynie wzruszył ramionami.
Ostrożnie podszedł do drzwi. Zostały lekko uchylone, co było sprawką
Harry’ego. Po zastosowaniu zaklęcia wyostrzającego słuch, nie miał żadnych
problemów z podsłuchaniem rozmowy.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nic na to nie poradzę. Nie dasz sobie
z tym rady – głos Snape’a okazał się bardzo wyraźny, zupełnie, jakby profesor
stał tuż przy Harrym.
– Wciąż tylko szukasz wymówek, obiecałeś, że będziesz mi pomagać.
Tobie przecież się udało – Zdeterminowany ton Malfoya sugerował, że było to dla
niego coś bardzo ważnego.
– Odpuść wreszcie, ja wszystkim się zajmę. Nie wychylaj się więcej, bo
nie wiem jak długo będę w stanie cię chronić.
– Zwykłe pieprzenie. Ciągle jesteś obserwowany przez Dumbledore’a.
Wszędzie wokół ma swoich ludzi. Niby jak możesz się tym zająć w tych warunkach?
– Powściągnij język albo wyjdź, zapominasz chyba kogo masz przed sobą
– odparł Snape z nutą gniewu w głosie. Po chwili westchnął z rezygnacją. – Daj
mi kilka dni. Postaram się jakoś ci pomóc. Nie rób nic, czego potem będziesz
żałował.
– To twoja ostatnia szansa. Jeśli ty mi nie pomożesz, znajdę inny
sposób, aby to załatwić.
Harry usłyszał zbliżające się kroki, w obawie, że może zostać nakryty,
schował się za jedną z opasłych kolumn. Po chwili z sali wyszedł Malfoy, który
nieufnie rozejrzał się po korytarzu i skierował się w przeciwną stronę, w głąb
lochów. Harry odetchnął z ulgą. Sam odczekał jeszcze kilka sekund i szybkim
krokiem udał się do dormitorium.
**
Nie bardzo wiedział co zrobić z uzyskanymi informacjami. W sumie nie
dowiedział się niczego konkretnego. Z podsłuchanej rozmowy wynikało, że Malfoy
coś szykuje, ale o tym wiedział już wcześniej. Jakoś niespecjalnie zaskoczyło
go, że bierze w tym udział Snape, w końcu grają w tej samej drużynie. Jedno
było pewne – za kilka dni Malfoy otrzyma wsparcie od mistrza eliksirów. Harry
zastanawiał się jakiego rodzaju będzie to pomoc i na czym ma ona polegać. Z
jednej strony czuł podekscytowanie, a z drugiej był przybity. Nie mógł nawet
powiedzieć o tym swoim przyjaciołom. Już wyobrażał sobie Hermionę przekonującą
go, aby się w to nie mieszał i pozwolił jej się tym zająć. Ronowi też nie mógł
zaufać, prędzej, czy później, wypaplałby wszystko Hermionie. Jeśli Harry chciał
osobiście dorwać Malfoya, musiał działać sam. Rozwinął Mapę Huncwotów i
spojrzał na kropkę z nazwiskiem Draco Malfoy. W tej chwili, tak jak Harry,
znajdował się w swoim dormitorium. Dobrze wiedział, że to się nie zmieni,
jednak nie mógł sobie odmówić śledzenia
swojego wroga, nawet jeśli swój pierwszy ruch wykona dopiero za kilka
dni. Jakiś czas później Harry zwinął mapę i wepchnął ją w najdalszy kąt
szuflady. Lekko się uśmiechnął. Cieszył się, że w końcu ma jakiś cel, powód, by
następnego dnia zwlec się z łóżka. Rutyna ostatnio panująca w jego życiu
zaczynała go zwyczajnie przytłaczać.